wtorek, 29 października 2013

Dobre i złe

Do jakiejś pół godziny temu miałam świetny humor, dużo fajnych rzeczy się zadziało i w ogóle ale wystarczył jeden człowiek i mój humor jakby się ulotnił. Już wiem co jest moim głównym problemem. Czuję się winna za to, że ktoś jest gburem, że ktoś nie chciał mi pomóc, że spotkałam kogoś mało sympatycznego to wszystko jest moja wina i mam wyrzuty sumienia jakby to moja osoba sprowokowała to, że ktoś jest taki jaki jest. To jest okropne i baaardzo utrudnia mi życie. Sami wiecie jakie wyrzuty sumienia mogą byc dręczące. Jeszcze z jakiejś banalnej sprawy. Poza tym czuję się winna że istnieję. Jakbym miała mniej praw niż inni ludzie. Chyba najlepiej czułabym się w czasach niewolniczych. Łańcuch na szyję i może wtedy znalazłabym swoje miejsce. To też utrudnia mi życie, bo chodnik jest bardziej innych ludzi niż mój, bo ja to tylko jestem gościem wszędzie. Bo inni mogą korzystac ale ja nie, albo tak nie bardzo, żeby przypadkiem nikt nie zauważył, bo może się krzywo spojrzy i znowu to ja będę się czuła winna. Najbezpieczniej jest w domu, we własnym pokoju. Tylko jak się nie odważę nie spotkają mnie też te dobre rzeczy, chociaż nawet z tych dobrych czasem nie umiem się cieszyc bo się zastanawiam czy nikt sobie niczego nie pomyślał. Np wczoraj żona szefa Krzyśka zabrała mnie na wycieczkę. Najpierw zjedliśmy u niej w domu obiad, w ogóle tak się przygotowała, że szok, zrobiła łososia z ziemniakami i sałatką i takim dobrym sosem. Potem pojechaliśmy do jej mamy do Vadsteny, wypiliśmy herbatę, zjedliśmy ciasto i zaczęły oprowadzac mnie po mieście. Znajduje się tam klasztor i katolicki kościół, pomimo że nie są katolikami bardzo im zależało żebym ja mogła pójśc do kościoła się pomodlic i nawet weszły ze mną. Niesamowicie miłe doświadczenie. Therese jest najsympatyczniejszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałam, jej się po prostu nie da nie lubic i bardzo się o mnie troszczyła. I tu się pochwalę: dałam radę porozumiewac się po szwedzku. Cały ten dzień przegadałyśmy na różne tematy. Czasem pomagałam sobie hiszpańskim bo Therese się uczy, ale to i tak wielki postęp bo przecież dwa miesiące temu nie rozumiałam ani słowa. A teraz potrafię używać czasu przeszłego i przyszłego (ale tylko podstawowe formy) i mniej więcej potrafię powiedziec to co chcę. I rozumiem jak ktoś mówi dostatecznie wolno i rozdziela słowa. A dzisiaj jak byłyśmy w sklepie z panią Marią spotkaliśmy jakiegoś faceta i po raz pierwszy nie bałam się mówic, okazało się że zna portugalski bo jego żona jest brazylijką ale oczywiście jak chciałam zabłysnąc znajomością portugalskiego to miałam w głowie same szwedzkie słówka. I już świat wydał mi się taki piękny, dobry, a ludzie tacy mili, ale czar prysł niestety...
Ale odbiegając od tematu chciałam się was jeszcze zapytac co sądzicie na temat facebookowej akcji która jest katolidzką odpowiedzią na Halloween, polega na tym, żeby w okresie Wszystkich Świętych zamiast swojego zdjęcia profilowego ustawic podobiznę jakiegoś świętego. Ja powiem szczerze na razie to trafię. Pomysł mi się podoba ale tak mi coś w sercu woła: nadgorliwośc. Co o tym sądzicie?

czwartek, 24 października 2013

Ateista

Pierwszy raz zdarzyło mi się, że ateista był dla mnie prawdziwym dowodem na istnienie Boga. Zaskakujące, że ktoś tak anty, mimowolnie staje się narzędziem w rękach kogoś w kogo nie wierzy, nawet samo to jest już dla mnie dowodem. Nigdy nie przestanę zachwycac się tą Bożą mądrością i Jego wolą w naszym życiu. Bo lepiej byc całkowicie zimnym niż letnim. Nie popieram tutaj absolutnie ateizmu, ale czasem wydaje mi się, że zdeklarowana niewiara w Boga jest lepsza niż udawany katolicyzm który ani ziębi ani grzeje zdeklarowanego wierzącego. Bo wtedy jest się jak listek na wietrze, jest się tam gdzie akurat zawiał wiatr, niby fajnie a w środku jest się martwym i tylko się czeka na zgnicie w ziemi. Bóg tego nie chce. Albo w lewo albo w prawo, nie ma żadnego stania po środku. Swoją drogą uczę się większej tolerancji, ale nie takiej o której trąbi się naokoło. Tolerancja według mnie to akceptowanie człowieka takim jakim jest i patrzenie na niego jak na chodzący cud świata ale mówienie wprost o złym postępowaniu i tym co jest grzeszne, oddzielając te dwie sfery: człowiek- czyny. To nie jest proste. Szczególnie gdy do głowy wkrada się myśl, że tylko ja mam rację. Pewnie czasem widać to w moich notkach. Ale cóż różni są ludzie a praca nad sobą jest wymagająca i zajmuje trochę czasu. Jeszcze trochę muszę w życiu zobaczyć żeby poznać różne punkty widzenia, różne sytuacje, nauczyć się bardziej kochać ale nie zatracić równocześnie poglądów i zasad. Bo dzisiejszy świat potrzebuje odwagi, zasad i zdecydowania w co się wierzy.

poniedziałek, 21 października 2013

I po urlopie...

No i urlop w Polsce zleciał jak jeden dzień. Nie powiem, fajnie było. Dużo lepiej niż jak Krzysiek przyjeżdżał przed ślubem. Wszystko zaplanowane, spisane na kartce, prawie obyło się bez dobrze nam znanej nerwówki. Współpracowaliśmy i to najważniejsze. Udało się wszystko załatwic i w urzędach i przy zakupach. Troszkę mało czasu dla rodziny ale nie dało się inaczej tego rozwiązac. Oczywiście trzeba było się zderzyc z oburzeniem pewnych osób ale i tutaj jakoś lepiej oboje to znieśliśmy. Uczymy się życ jako samodzielna jednostka a nie jak córeczka i syneczek, co jak wiadomo nie każdemu może się podobac:) Nabrałam nowych sił, nowego zapału do działania i energia i optymizm mnie rozpierają:) Przypomniało mi się, jakie miałam wątpliwości przed ślubem, że może to nie ten, że chyba się pomyliłam a teraz? Wiem już na pewno, że trafiłam w dziesiątkę. Mój mąż to najwspanialszy mąż na świecie i z nikim innym nie byłoby mi tak dobrze. To był ten i musiał byc ten i koniec:) Czuję że jestem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie i czuję, że to jest dobre. I dziękuję Bogu za moją codziennośc, za każdy moment bo wiem, że to ma sens. A nasz małżeński cel to byc takim małżeństwem żeby wszystkim kapcie pospadały:D Poza tym co raz częściej myślę o dzidziusiu:D Wszystkie znajome wkoło zaciążyły albo juz urodziły a my jak zwykle na ostatku:D Ale spokojnie na razie ta myśl sobie leżakuje i dojrzewa co bardzo mi się podoba. Bo przynajmniej wiem, że decyzja będzie świadoma, przemyślana a ja w miarę przygotowana psychicznie do podzielenia się moim brzuchem z nową istotką. Chciałabym także to jakoś omodlic bo jak wiadomo początki są najważniejsze:) Na razie czekamy, chociaż temat powiększenia rodziny co raz częściej staje się obecny, wiemy już też, że pojawi się konflikt w wyborze imienia. Odkąd się poznaliśmy znaliśmy imiona dla dziewczynek no a przy chłopczyku będzie bój:D Z innej beczki: wczoraj byłam pierwszy raz na polskiej mszy. W dodatku przygotowywaliśmy poczęstunek. Oczywiście ciasta nie upiekłam, poprosiłam teściową i przywiozłam ciasto z Polski. Fajnie było. Bardzo fajny ksiądz, jak dla mnie przyszło dużo ludzi. Miło. Ogólne podsumowanie: Jest dobrze i będzie nadal co by się nie działo:)

poniedziałek, 7 października 2013

Lekcja nr 2

Nie wiem co napisac a wiem, że coś muszę bo mi źle i nie mam z kim o tym porozmawiac. Weekend był jednym z najokropniejszych dni jakie przeżyłam z moim mężem. Dużo złego się stało i nie wiem co z tym teraz zrobic. Staram się zapomniec, ale nie wychodzi. Nie myślcie sobie, że jakaś straszna tragedia się stała. Nikt nikogo nie zabił, rozwodu też nie będzie. Ale zadziało się za dużo jak dla mnie. Za dużo łez jednej nocy, za dużo strachu, złości, smutku wszystkiego, za dużo smrodu który krąży wokoło. Czuję się winna, jest mi wstyd, chociaż nic nie zrobiłam, ale czym dłużej nad tym myślę tym zastanawiam się czy aby na pewno? Bo gdyby mnie tam nie było,sprawy mogłyby się potoczyc całkiem inaczej. Coraz częściej wydaje mi się, że przynoszę pecha moją obecnością. Nie wierzę w pecha ale jak nazwac to że przeze mnie wszystko się psuje? To też kolejna lekcja dla naszego małżeństwa. Już druga. Tą przeszliśmy z wielką pomocą Maryi. Nadal przechodzimy, ale gdyby Bóg nie zainterweniował tak jak zainterweniował mogłoby się skończyc źle. Gdy na mszy powierzyłam Mu tą sytuację, nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Nie spodziewałam się, bo w moim sercu był tylko żal, nie chciałam nic z tym zrobic, nie chciałam przebaczyc. I z tym całym zapasem negatywnych emocji przyszłam do kościoła z nadzieją że tylko tam może się coś zmienic. Wychodziłam stamtąd ze łzami, ale już nie ze smutku ale ze wzruszenia. Mąż mnie całkowicie rozwalił tym co zrobił. Trafił dokładnie tam, gdzie ja potrzebowałam jego określenia się. On nie mógł o tym wiedziec. A jednak Pan Bóg zaprowadził nas w takie miejsce gdzie nie zdążyliśmy wybudowac pancerza ochronnego. Teraz wiem, że to co się wydarzyło, już nigdy się nie powtórzy bo pilnuje tego Maryja. Wiem też, że cokolwiek by się nie działo Ona nam pomoże. Sielanka wprawdzie z dnia na dzień nie nastąpiła. Jest ciężko i pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie, aż wszystko się nie zagoi a burza całkowicie nie ucichnie. Jeszcze długo będzie mnie kłuło w środku, ale nie mogę zapominac że teraz jestem przede wszystkim żoną i czasem muszę schować mój ból do kieszeni i stanąc po stronie męża, byc dla niego oparciem. To chyba miała na celu ta lekcja. Chociaż naprawdę dużo bym zapłaciła żeby jej nie było.