piątek, 28 listopada 2014

Już jest:):)

No i już po wszystkim:) 24 listopada o godzinie 21.20 przez cięcie cesarskie przyszedł na świat Jakub Józef :) Ważył sobie 4110 i mierzył 58 cm. Dzisiaj dostaliśmy wypis do domciu i tak właśnie syncio śpi sobie smacznie a ja chwalę się:) Wyjątkowo grzeczne dzieciątko:):) Jest o czym opowiadać. Ale jak na razie łamię kolejny stereotyp, poród nie spowodował że nie zamierzam mieć więcej dzieci. Nawet cesarka może być miło wspominana, nawet jeśli dużo się działo i nie wszystko było łatwe a czasem wręcz okropnie trudne. Ale to wszystko może na osobną notkę:) Na razie jest pięknie. Zakochałam się w tym maleństwie miłością niewypowiedzianą. Ja- która nie cierpię dzieci. W tym temacie nic się nie zmieniło. Ale mój syn to ktoś kto skradł mi serce pierwszym spojrzeniem :):) To jest nie do opisania:):):)

wtorek, 18 listopada 2014

Jeszcze nie:)

Nie urodziłam jeszcze:) Wczoraj byłam na wizycie, wszystko jest tak jak było czyli jak najbardziej Maluszek gotowy do porodu ale jakoś mu się nie śpieszy. I bardzo dobrze, teraz to czekamy na tatę. W sobotę po południu/wieczorem będzie u mnie. Wtedy mogę rodzić z miłą chęcią a jak nie to wizyta w następny poniedziałek na której lekarz stwierdził że mnie tak przebada że we wtorek urodzę. Gdyby to był inny lekarz to pewnie by był bunt z mojej strony bo wizja jakiegoś koszmarnego badania i poganiania Migdalątka jakoś mi się nie podoba, ale akurat jego darzę zaufaniem. Mam jednak nadzieję że jak tatuś się zjawi to i poród się rozpocznie. I żadne badanie nie będzie potrzebne. Akurat jeszcze rekolekcje byśmy zaliczyli:) Czuję jakoś w tym wszystkim wielkie wsparcie Pana Boga. W końcu wszystko w Jego rękach więc czy mogę się czegoś bać? Ostatnio dostałam do przeczytania psalm 37. Uczepiłam się tych słów i im zaufałam. Bo Pan zna pragnienia mojego serca:)
A tak swoją drogą nie dociera do mnie że najdalej w następnym tygodniu będziemy już we trójkę. Po prostu to jest nie do ogarnięcia, to jest przerażające, dziwne, piękne, ekscytujące i w ogóle to lepiej o tym nie myśleć bo za dużo tego wszystkiego jak na moją biedną małą główkę. Cukrzyca jakoś mi się rozbestwiła, dzisiaj po połowie bułeczki z kilkoma łykami kefiru cukier miałam 165 a potem czułam się cały czas najedzona ale coś mnie tknęło żeby sobie zmierzyć a tu tylko 51 (!!!) Dobrze że już tylko tydzień:/
I ostatnia informacja w dzisiejszym poście: Migdałek oficjalnie zostaje przechrzczony na Jakuba Józefa:):)
A teraz czekamy dalej:) Nie ustawajcie w modlitwie za mnie żeby mnie strach nie przygniótł za bardzo, bo mój optymizm już ledwo ciągnie.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Ostatni post przed...?

Czekam, czekam, czekam, mąż czeka na walizkach, mówi żebym rodziła w tym tygodniu bo już chce wracać a wcześniej tłumaczył Migdałkowi że ma siedzieć do 23 listopada. No i widać synuś się posłuchał bo siedzi twardo :D Na wizycie lekarz powiedział że już 1 cm rozwarcia jest i że powinnam ładnie urodzić i że też mi nie wróży że dotrwam do ustalonego terminu. Wróciłam do domu, jakieś znaki przepowiadające posypały się hurtowo, myślałam że już aby aby, a tu wszystko ucichło, minęło i teraz mam wrażenie że chodzić bym mogła do grudnia. Piję herbatkę z liści malin trzy razy dziennie, olej z wiesiołka też w sporych ilościach, a od dzisiaj startujemy z siemieniem lnianym. Z jednej strony chciałabym poczekać na Krzyśka, żeby to on mnie zawiózł do szpitala a z drugiej jak patrzę na ten wielgachny brzuszysko to mi się słabo robi... Przecież teraz to Migdałek na masę już tylko idzie:/ No a ja swoich możliwości raczej nie zwiększę. Strach mnie trochę obleciał chociaż walczę z nim i staram się trzymać dzielnie, ale jednak wizja tego co mnie czeka za wesoła nie jest. I tak sobie tłumaczę że to tylko kilka godzin a potem tyle korzyści: koniec diety, powrót do starych ubrań, powrót męża. Takie małe głupie przyziemne sprawy ale to jest coś co jest mi znane, czego mogę się uchwycić bo wiadomo że niemowlak w domu pojęciem znanym i oswojonym nie jest, boję się tego jeszcze bardziej niż porodu. Bo poród to akcja, która się zacznie i skończy a wychowanie to proces do którego wydaje mi się że nie jestem w żaden sposób przygotowana. Boję się tego mojego egoizmu bo minie trochę czasu zanim Migdałek mi go wypleni. Nie wiem, kompletnie nie wiem jak to będzie, ale ufam że św Rodzina jakoś nas przez to przeprowadzi. W końcu gorsze ciecie mają dzieci i dają radę :D Trzymajcie za mnie kciuki a kto może niech szepnie słówko do Pana Boga:) Następny post to mam nadzieję będę dobre nowiny :) Pozdrawiam jeszcze jako dwupak:)

poniedziałek, 3 listopada 2014

teściowa kontra synowa

W końcu odświeżyłam troszeczkę tego bloga, niech będzie trochę weselszy:) A tak swoją drogą, żeby nie pisać ciągle o moich ciążowych dolegliwościach, dużych szczęściach i małych smutkach poruszę dziś temat teściowych i synowych ale nie z tej strony z której mogłoby się wydawać. Powinnam przecież napisać jakie to złe są właśnie teściowe i jak mieszają w małżeńskim pożyciu. Wiadomo, jestem zdania że szczęście młodej rodziny jest na pierwszym miejscu i żeby mogło ono zakwitnąć relacje z jednymi i drugimi rodzicami powinny być uporządkowane. Ale ostatnimi czasy doszłam do wniosku że i synowe to często są niezłe ziółka i masa rodzinnych konfliktów powstaje właśnie przez nie a nie przez nadgorliwość teściowych. Do tych wniosków skłoniły mnie sytuacje które miały miejsce zarówno w mojej jak i męża rodzinie. Wiadomo nie ma rodziny gdzie jakaś czarna owca by się nie trafiła, ale piszę to bo czasem to aż w głowie się nie mieści jak bardzo ludzie potrafią być złośliwi, co gorsza nie będąc tego świadomym. I mamy wielką obrazę majestatu bo: coś zostało powiedziane nie takim tonem; bo się nie zapytano jak tam u dzieciaczka, bo nie powiedziano czegoś co zdaniem osoby obrażającej się powinno zostać powiedziane; bo kawy nikt nie podał i trzeba było sobie zrobić samemu; bo oni wcale się nie interesują; bo córka teściowej układa sobie życie inaczej niż by wypadało dlatego też to teściowa jest winna. Mogłabym pisać i pisać i wymieniać konkretne przykłady od których włos się na głowie jeży ale nie chodzi o to co kto i ile nagrzeszył. Sprawa jest prosta, gdyby ludzie zajęli się swoimi sprawami, swoim życiem a nie cudzym, przestali wymagać od kogoś czegoś czego sami nie robią i co najważniejsze kierowali się zwykłą miłością do bliźniego to żadnych konfliktów by nie było. Ale jak ktoś z góry jest negatywnie nastawiony i szuka dziury w całym to czego się spodziewać. I aż przykro patrzeć jak ktoś się tak zacietrzewia w tej swojej złośliwości, jakby sensem życia było tylko zrobienie na złość a wystarczyło by porozmawiać, wyjaśnić, zrozumieć że ludzie są różni i nie każdy będzie postępował tak jak my byśmy sobie tego życzyli. Można naprawdę żyć sobie w zgodzie, z zachowaniem wolności i przestrzeni obu stron ale trzeba CHCIEĆ. Na początku pewnie każda synowa jest na etapie rysowania granic, puszenia się i nadmiernej walki o swoje zdanie i dla mnie to normalne. Sama to przerabiałam, ale kurcze to nie może trwać wiecznie, nie kosztem rozbijania rodziny, kłócenia się, nie odzywania. Przecież moja teściowa to matka mojego męża, my obie jesteśmy dla niego równie ważne, co to za żona która nie potrafi tego zrozumieć. Wiadomo facet musi mieć jaja i jak teściowa za bardzo się wtrąca to to jest jego zadanie żeby to ukrócić ale to działa w dwie strony, facet z jajami powinien też potrafić usadzić swoją żonę jeśli ta za bardzo się indorzy i wtedy jest spokój i harmonia. Na początku sami pewnie wiecie jak dużo mnie w teściowej denerwowało, pewnie następny wyrzut tego typu emocji pojawi się wraz z dzieckiem ale kurcze to też jest do przegadania, wszystkie konflikty można rozwiązać przy odrobinie dobrych chęci, wyrozumiałości. Czy nie lepiej jest gdy rodzina jest razem? Gdy dzieci widzą swoich krewnych, dziadków, ciotki, uczą się relacji rodzinnych? Nawet jeśli coś zgrzyta to przecież jak we wszystkim małe problemy mieszczą się tak na prawdę w większym dobru. Chciałabym żeby niektórzy sobie to uświadomili ale co zrobić, za pięknie by było i może za nudno na tym świecie :D