niedziela, 31 stycznia 2016
Stadko :)
Korzystając z urlopu męża i z większej ilości wolnego czasu, bo nagle i obiad ktoś ugotuje i zajmie się Kubą na jakiś czas zamówiłam sobie kilka książek do poczytania. Obecnie czytam dwie. "Księga rodzicielstwa bliskości" i "Politykę karmienia piersią" Pierwszą mogę polecic tym którzy dopiero szukają swojej drogi w macierzyństwie. W moim przypadku ciekawe były tylko pierwsze strony opisujące zalety RB gdy co chwila śmiałam się, cytowałam mężowi i dodawałam, "Ty patrz, Kuba właśnie taki jest"Tak po prawdzie to nie wiem czy akurat dzięki temu jak Kubę wychowujemy, czy po prostu taki ma charakter. Tą notkę dokończę więc gdy wytestuje to przy kolejnych naszych dzieciach. Ogólnie nie lubię szufladkowania w style wychowawcze, bo jak pewnie sami wiecie wokół samej nazwy często narasta cała masa pomówień, dziwnych interpretacji itd. "Filary", "narzędzia", "wychowywanie w duchu"... jakoś tak mnie to razi, chociaż Searsowie zrobili duuużo dobrego pisząc tą książkę. Może ktoś czytając ją zastanowi się głębiej. I nie chodzi jak dla mnie o stosowanie tego co tam piszą ale o jeden malutki, drobniutki szczególik: Dziecko to człowiek który ma takie same potrzeby jak i my. Dziecko nie jest do tresowania. My nie mamy go wciskac w nasze ramy ani ono nas w swoje. My jako rodzina mamy stworzyc jeden piękny obraz. Wystarczy to zrozumiec i wszystko staje się dużo prostsze. Jak to mówią: "Kochaj i rób co chcesz". Jestem zafascynowana tym jak działa takie troskliwe i pełne zrozumienia podejście do dziecka. Szczególnie że ja to trochę taki św. Paweł. Najpierw sama prześladowałam i szerzyłam herezje a potem mnie olśniło i przeżyłam głębokie nawrócenie. Ja sama doradzałam by dziecko się wypłakało. Sama mówiłam że noszenie rozpieszcza, sama siałam w sercach rodziców tego chwasta "psucia dziecka" I głęboko teraz tego żałuję. Bo dopiero teraz zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Gdy miłośc do dziecka zalała mnie niczym tsunami. I okazało się że miłością dziecka nie zepsułam, że wcale nie muszę wprowadzac żelaznej dyscypliny żeby jakoś ujarzmic tego małego potworka który, gdy mu się pozwoli to wejdzie mi na głowę i zostanie tam do osiemnastki albo i dłużej. O nie, wręcz przeciwnie. Grunt to zmienic myślenie. Bo my to stado. Lubię to określenie. Nie ma mnie, Krzyśka i "dziecka" jesteśmy stadkiem, kochającym się, wspierającym i rozumiejącym siebie nawzajem. Czy gdyby Krzysiek miał wypadek i był sparaliżowany, to czy zrobiłabym mu grafik na pory karmienia? Czy nie reagowałabym od razu na jego potrzeby? Czy może przyszłabym i powiedziała: "nie interesuje mnie że masz zły dzień, musisz sam sobie z tym poradzic bo inaczej cię przyzwyczaję i nie dam sobie potem rady" chyba nikt nie zachowywałby się tak w stosunku do osoby którą kocha. A oczekujemy tego od dziecka które dodatkowo nie rozumie co się dzieje. I to jest jedyna rzecz której nie mogę zdzierżyć. Gdy słyszę płaczące dziecko zamknięte w pokoiku i to moje ciało jest całe gotowe by skoczyc na ratunek a prawdziwa matka jest na to nieczuła. I tylko tego jednego nie jestem w stanie zaakceptowac i to już się nie zmieni. Wszystko inne to mniejsze czy większe niuanse ale nie to. Czy nie lepiej zbudowac z dzieckiem więź? Kiedyś dziecko i osoba po alkoholu była dla mnie niczym podgatunek, ktoś kto jest za głupi żeby wchodzic w nim w jakąkolwiek reakcję. Pijak bo i tak nie jest świadom tego co się do niego mówi a dziecko bo i tak jest za małe żeby zrozumiał. Mój wielki grzech.Kuba pokazał mi w jak wielkim błędzie byłam. Dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje. Tylko trzeba wejśc z nimi w relację, nawiązac kontakt, wytłumaczyc. Traktowac z jeszcze większą wrażliwością. Kiedyś myślałam że dziecku można wyrwac coś z rączki jeśli uważamy że nie powienien tego miec. Otóż eureka, wystarczy poprosic a jeśli spotkamy się z odmową, wystarczy przedstawic odpowiednie argumenty. Tak jak z dorosłym. Czy jeśli Krzysiek nie chce mi oddac telefonu to wyrywam mu go z ręki? Nie. Kuba rozumie, Kuba oddaje mi rzeczy gdy go o to poproszę, zazwyczaj robi wszystko o co się go poprosi a jeśli nie robi to ma do tego prawo jak każdy człowiek a my jako dorośli mamy całą gamę narzędzi by jednak młody osobnik sam z własnej woli zmienił zdanie. To dużo prostsze niż się wydaje i zbudowane na miłości a nie na strachu. Kocham moje stadko!!
wtorek, 12 stycznia 2016
Rodzina to siła
Miałam nie pisac, ale chyba mi przeszło:) Dużo przemyśleń zebrało mi się przez ten czas. Kupa gości, kupa odwiedzin, kupa podróży. Kuba znosi wszystko bardzo dzielnie. Tydzień mieszkamy sobie u moich rodziców a tydzień u Krzyśka i tak sobie jeździmy. Bardzo cieszę się, że Kuba ma taki dobry kontakt z dziadkami, dla mnie to bardzo ważne. W ogóle dużo myślałam o tym ostatnio, o rodzinach wielopokoleniowych, o tradycji, o zasadach, o rodzeństwie. To trochę jak w kościele. Kiedyś przeczytałam coś gdzieś kiedyś, moze w kilku miejscach, może w jednym, chyba większośc u Emilki (przepraszam jeśli coś przekręciłam) ale ogólnie chodzi o to że czasem coś nam się nie podoba, nie chcemy czegoś robic bo coś jest przestarzałe, bo tego nie rozumiemy, bo uważamy za niepotrzebne, bo wolimy po swojemu... a to wszystko ma jednak sens, ukryty ale ma. Może uczy nas pokory? Może pomaga zwalczyc pychę? To jest właśnie mój problem. Straszny ze mnie patałach, wszystko sobie odpuszczam, bo to taki szczególik, bo to nie ważne, nieistotne. Imieniny? Głupota, co niby dają jakieś tam życzenia? Przecież i tak się nie spełniają. Urodziny jeszcze jeszcze, ale i tak ciężko zapamiętac daty. Rocznice? Fajna sprawa ale albo nie ma kiedy czegoś przygotowac, albo nie ma jak, albo jakoś tak zeszło i przeszło i moje słynne "oj tam..." Części mojej rodziny w ogóle nie znam, na własnym weselu nie wiedziałam czy to moi goście czy Krzyśka. Przyszli jacyś ludzie ale kto to? Pojęcia nie miałam. Tak się właśnie kończy takie odpuszczanie sobie w małych kwestiach. Odpuszczę sobie w małym, odpuszczę i w dużym. U Krzyśka ta rodzina to jak włoska mafia. Raz dobrze, raz źle ale jak potrzeba to murem za sobą stoją. I nie ma że daleko, kontakt jest zawsze. Moja teściowa to pamięta daty urodzin, imienin, rocznic ślubu, śmierci chyba wszystkich możliwych krewnych i zawsze dzwoni z życzeniami lub chociaż wysyła smsa. Krzysiek też tak miał dopóki nie zaraziłam go moim "oj tam" Do czego zmierzam? A do tego że Kuba wchłonie to jak gąbka. A ja nie chcę żeby wyrósł z niego taki patałach. Rodzina to siła. Wielka siła. Przecież od zawsze ludzie trzymali się w kupie i było im dobrze. To uczyło dzieci szacunku, wspomnianej już pokory, dawało korzenie, poczucie bezpieczeństwa. A teraz? Już nie mówię o dalszej rodzinie ale ile jest sytuacji że dziecko nie ma kontaktu z dziadkami bo synowa obraziła się o jakąś duperelę i żeby pokazac kto rządzi i kto silniejszy to wnuka dziadkom na oczy nie pokaże. Cóż, prawdziwy to pokaz siły. Ja wiem, że to wszystko to trudne sytuacje. Sami wiecie jak często narzekam na swoją teściową. Czasem naprawdę trudno o porozumienie i łatwiej powiedziec "jak tak to ja ma to gdzieś, pojadę sobie i się nie będę odzywac, jak moje dziecko ma miec taką babcię/dziadka to lepiej żeby w ogóle nie miało" Czasem nawet ja miałam takie myśli. Ale chyba nie tędy droga. Bo jaki przekaz dajemy wtedy dziecku? Czego je uczymy? Że w taki sposób rozwiązuje się konflikty? Że tak można traktowac własną matkę/ojca lub jedną z najbliższych osób naszego małżonka? Aby patrzec jak potem nasze własne dziecko znajdzie sobie powód aby przestac się do nas odzywac. Mówię to na własnym przykładzie. Taki jaki moi rodzice mieli stosunek do kontaktów rodzinnych taki i ja mam. Chciałabym aby Kuba szanował swoich dziadków, chciałabym mu przekazac właśnie to co przekazała mama Krzyśkowi, że rodzina to rodzina, że zasady to zasady, tradycja to tradycja a nie jakieś tam "oj tam oj tam" Bo to jest ważne, to jest ubogacające i kształtuje silnego, dobrego człowieka opartego na dobrych mocnych fundamentach. Takie dziecko patrzy i obserwuje, dziecko które rozwija się w dużej rodzinie widzi jak rozwiązuje się konflikty międzypokoleniowe. Nie powie do babci "Tyś stara i o niczym nie masz pojęcia" Będzie umiało czerpac z mądrości starszych osób, będzie wiedziało że ludzie są różni, że czasem jest ciężko ale warto dążyc do porozumienia. To rodzina jest pierwszym miejscem gdzie dziecko tego się uczy. Ani szkoła, ani miasto, ani nic innego tego nie zrobi. Ja mam duże braki w tym miejscu. A za moje braki odpowie niestety Kuba. Próbuję i staram się naprawiac to co się da. Wysłałam kartki na święta:) Staram się o dobry kontakt ze wszystkimi. Nie mogę się napatrzec jak Kuba świetnie bawi się z moimi rodzicami. Jakie to dla nich ważne, Nic tego nie zastąpi. I warto dla tego było pokonac trudy podróży i znosic tą tułaczkę z kąta w kąt. Widzę ile Kuba z tego wynosi, jak bardzo jest otwarty. Ale o tym też w innej notce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)