czwartek, 14 marca 2013
Przemyśleń kilka:)
Jakoś tak mi się dużo przemyśleń zebrało, trochę na temat wiary, trochę na temat tego jak bardzo spaprany jest teraz świat a trochę na temat mnie samej. Wybraliśmy zaproszenia z troszkę innym niż normalnie na zaproszeniach wierszykiem. Narzeczonemu bardzo się podoba mi z resztą też ale jak zwykle zaczęłam zastanawiać się nad tym co pomyślą sobie inni, czy też im się spodoba, czy może nas wyśmieją. Zdałam sobie sprawę jak to bardzo utrudnia mi życie. Takie ciągłe przejmowanie się tym kto co sobie o mnie pomyśli. Tak jakbym chciała spełnić wszystkie możliwe normy. Do tego doszło że przejmuję się salą weselną bo na pewno nie spodoba się gościom, jedzeniem bo na pewno nie spodoba się teściowej, zaproszeniami bo nie każdy zrozumie nasz zamysł. Chciałabym się tego oduczyć i robić to co ja uważam za słuszne a jedynym wyznacznikiem na który musiałabym patrzeć było by to czy nikogo nie krzywdzę. I tylko to a nie czyjeś widzi mi się i czyjeś gusta. Ale jak to zrobić? Zazdroszczę ludziom którzy to potrafią, są na pewno dużo bardziej szczęśliwi. Przechodząc do innego tematu który mnie poruszył to ostatnio gdy wybrałam się do supermarketu miałam przyjemność posłuchać pewnej rozmowy dwóch nastolatek. Raczej nie wyglądały na studentki, obstawiam liceum albo technikum. Trochę mi się śmiać chciało a trochę nie. Ogólnie moje oburzenie spowodowane jest tym na jakim etapie jest ta nasza młodzież ( wiem że zabrzmiało moherem:D) Ale taka prawda, jeśli już w gimnazjum dziewczyny robią z siebie supermarketowy towar do wzięcia za pół ceny albo nawet całkiem darmo to heloł coś tu jest nie tak. Ja rozumiem że świat biegnie teraz trochę szybciej no ale czy to oznacza że moja córka (jeśli będę ją kiedyś miała) straci dziewictwo w podstawówce, będzie miała dziecko w gimnazjum a wyjdzie za mąż koło trzydziestki obskakując po drodze pięciu innych facetów by po czterdziestce rozwieść się dla jakiegoś młodego "blondaska" który kopnie ją w tyłek po dwóch miesiącach. Naprawdę nie wiem jak wychowywać dzieci normalnie w dzisiejszych czasach gdy normalność już nie jest normalnością. Zaczynam siwieć gdy o tym wszystkim myślę. Co to się porobiło na tym świecie albo co gorsze co się jeszcze porobi?:( Ze wszystkich stron próbuje się tępić wiarę wmawiając że księża to samo zło, że Boga nie ma, że wiara to tylko ograniczenia. Całe szczęście że jest napisane że bramy piekielne kościoła nie przemogą w końcu Pan Bóg byle czego nie stwarza. Wystarczy pomyśleć kto tak na prawdę odrzuca wiarę w takim naszym zwyczajnym świecie. (od razu mówię żeby nie brać tego do siebie, uogólniam trochę) ludzie którzy nie mają o niej pojęcia. Z mojego prywatnego doświadczenia mogę powiedzieć że wiara to takie cudo które można poznać tylko od środka. Wystarczy zechcieć i już niczym więcej nie trzeba się martwić. Pan Bóg resztę zrobi sam, może nie w pierwszej sekundzie. Ja na zmianę czekałam jakieś 4 lata, cóż Pan Bóg nie rychliwy ale sprawiedliwy ale jak już zrobi to rzuci Cię na kolana, tak że nie będziesz mieć wątpliwości że Go spotkałeś. Wiara to nie jakieś normy, przykazania które trzeba wypełniać z lupą. To nie klepanie paciorków i same zakazy. To sama miłość i samo dobro, ład i porządek, spokój serca i nadzieja. Z mojego drugiego doświadczenia wynika to że czasem się myśli: to nie dla mnie bo ja się nie modlę, nie umiem się modlić, nie czuję niczego a na miłość Bożą trzeba sobie zasłużyć, trzeba COS zrobić. Ta myśl przez długi czas odciągała mnie od Boga, dopóki nie zrozumiałam że tak na prawdę liczy się szczere pragnienie i tyle i nagle wszystko się zminia, pojawiają się konkretni ludzie, konkretne sytuacje i widzi się całkiem inny świat:):)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czasy takie, że wejście w dorosłe życie bywa dość wczesne. Niepotrzebnie stworzono gimnazja, młodzież natychmiast poczuła się w nich dorosła. Co do wiary, to moje odczucia są z etapu skóry słonia. Wielu rzeczy nie rozumiem i nie potrafię zrozumieć, może o tyle jestem uboższa. Niby już na to czas, ale im jestem starsza, tym bardziej wątpię.
OdpowiedzUsuńAle to bardzo dobrze, bo wątpienie to zawsze jakaś reakcja na Boga. Wiesz, chodzę od jakiegoś czasu na wspólnotę, chociaż jestem tam zawsze z myślą w głowie że nie pasuję do tamtego świata, że wszyscy są idealnymi Bożymi owieczkami a ja taka byle jaka,nie umiem się modlić, często też mam taką skórę słonia ale najśmieszniejsze jest to, że ja czuję jak Bóg mnie tam pcha prawie na siłę, przez "zbiegi okoliczności", przez sytuacje i jak już tam jestem to bardzo często odpowiada na moje pytania, i to nie jakoś abstrakcyjnie, przez innych ludzi ja słyszę dokładnie to czego potrzebowałam. Jeśli wątpisz, jeśli nie potrafisz to po prostu o tym powiedz Bogu:) A ja się pomodlę abyś nie wątpiła, bo jednak warto być w życiu pewnym tego dokąd się zmierza.
Usuńmiędzy linijkami znajduję siebie sprzed kilku miesięcy, pocieszę Cię może - dzisiejszye problemy "jutro" będą niczym ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Niby o tym wiem, ale jakby nie było trzeba przejść przez etap zamartwiania się aby potem móc powiedzieć że taki problem to nie problem:D
UsuńWiesz, zazdroszczę Ci czasem tej pewności...
OdpowiedzUsuńTo jest taka pewność w ciągłym zwątpieniu:) Bo niestety zły bardzo kusi, żeby zostawić to wszystko, wrócić do tego co było, będzie wtedy łatwiej, przyjemniej, bez problemów no i już przestałam się oszukiwać że to się zmieni, ale tak jak usłyszałam na jednych z rekolekcji Pan Bóg jest cały czas ze mną w łodzi śpiący, ale gdyby zagrażało mi coś poważnego to obudzi się i uciszy tą burzę. Tylko muszę do Niego zawołać a nie wyskakiwać z tej łodzi, dzwonić na 112 i próbować się ratować jakoś samej. Takie wątpienie, tak jak napisałam Lotce to dobry znak, bo znaczy że to zły o nas walczy, że nie jesteśmy jeszcze całkiem jego, gdy nie ma już żadnych pytań niczego, to wtedy już nas ma, wtedy odpuszcza. Dlatego czym się jest bliżej Boga tym więcej ataków.
UsuńDo wszystkich: Trochę tak ewangelizacyjnie się zrobiło. Przepraszam jeśli kogoś przez przypadek uraziłam albo coś. Nie chcę żebyście się tutaj czuli jak na pogadance ze świadkami Jehowy (oni mają w zwyczaju mówić o prawdzie i wciskać że jesteśmy ciemnogród)po prostu bardzo się zżyłam z wami wszystkimi i jesteście mi bardzo bliscy dlatego jakoś tak dzielenie się tak ważną kwestią jaką jest wiara wychodzi mi nie całkiem świadomie. Nie chcę was absolutnie do niczego namawiać ani niczego wam wciskać, jakkolwiek by brzmiało to co piszę. Po prostu od momentu kursu zaczęłam przebywać w takim towarzystwie że widzę jak szczęśliwi mogą być ludzie wierzący, jak słucham tego co dzieje się w ich życiu i jaką mają siłę wypływającą z wiary to chciałabym aby cały świat tak wyglądał i żeby każdy z nas był taki szczęśliwy Bożym szczęściem. Tylko tyle:)
OdpowiedzUsuń