sobota, 12 stycznia 2013
Trudno
Wysłałam narzeczonego na kurs. I od wczoraj czuję się koszmarnie. Nie wiem dlaczego, wydaje mi się że mogę to porównać do takiego bólu jaki czuje mama gdy jej dziecku robią zastrzyki. Wiem, że porównanie głupie trochę, ale właśnie o to chodzi. Wiem, że teraz mu się nie podoba, wiem, że pewnie się tam męczy ale wiem też że to dla jego mojego i naszego włącznie dobra. I tak miałam się cały weekend uczyć a nie mogę przestać o nim myśleć, tęsknie trzy razy bardziej niż normalnie, jakby co najmniej na wojnę pojechał. Może faktycznie pojechał ale na wojnę duchową:/ Boję się tego Bożego planu, bo wiem że jakiś ma, wiem, że jest dobry a jednak... ale muszę wierzyć na przekór temu wszystkiemu, bo co to za wiara gdy jest wybiórcza, gdy bierzemy z niej tylko to co nam pasuje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pojechał sam, bez Ciebie?
OdpowiedzUsuńJa już byłam w październiku
Usuńodważna jesteś! brawo! on też będzie :)
OdpowiedzUsuńJak sytuacja po kursie? Mam nadzieję, że spokojna...
OdpowiedzUsuńPamiętam w modlitwie :)
Twojemu narzeczonemu na pewno poszło dobrze i nie męczył się tak strasznie. Obojgu Wam życzę dobrych dni. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń