poniedziałek, 31 marca 2014

Smaki, zapachy, zachcianki

Mój świat od jakiś trzech dni zaczął kręcic się wokoło zapachów i podzielił się na dwa obozy: rzeczy które przejdą mi przez gardło i tych których absolutnie nie tknę (czyli prawie wszystko) przy czym granica między jednymi a drugimi jest mocno płynna. Przykład? W sobotę koło godz. 10.00 napadł mnie wilczy głód, tyle że obiektem moich pożądań była szwedzka szynka. Dałabym się za nią pokroic. Tyle że na głodnego do sklepu nie pójdę bo mogłoby się to skończyc kiepsko. Szukam jakiegoś zamiennika, ale w głowie nic tylko szynka. Znalazłam w zamrażalce uszka. O! To jest ten smak! Uchachana odgrzewam. Zeżarłam całą patelnię będąc przy tym najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Wieczorem pędzimy z mężem do sklepu po szynkę. Zjadłam z nią dwie kanapki i koniec. Czas jej świetności przeminął. Zrobiłam też sałatkę. Specjalnie z dwóch porcji żeby starczyło dla mnie i dla męża. Niestety nawet jej nie skosztowałam. Efekt tego wszystkiego taki, że prawie nic nie jem:/ Nawet jak znajdę coś co ewentualnie by mi podpasowało to za nim to zrobię to już mnie od tego odrzuca na kilometr. Główną przeszkodą stał się mój wyczulony nagle węch. Wyczuję wszystko. No ale jest problem bo Tic-tac (w tym tygodniu nowa ksywka Kruszynki) też potrzebuje prawda? A tu ani apetytu, ani siły, ani chęci... trochę kiepsko.

piątek, 28 marca 2014

Druga strona

Radosne uniesienie było, a teraz trochę z drugiej strony. Taka ciąża to istna bomba emocjonalna, cielesna, hormonalna, lękowa... mogłabym wyliczac bez końca. Po wielkiej euforii przyszedł czas na strachy, na rozmyślanie nad tym jak to będzie i jak to zrobic żeby w miarę pogodzic tysiące spraw, których zwyczajnie na świecie nie da się pogodzic. Nie można miec wszystkiego, ale co jeśli nie można z niczego zrezygnowac? Można powiedziec: "Nie martw się, wszystko się ułoży" ale samo się przecież nie zrobi. Jak sobie siądę z założonymi rękami to decyzje same się przez to nie podejmą a podjąc się muszą. I tak siedzę jak jeden wielki gniot i nic nie robię. Mam nadzieję że to dzieciątko zrobi ze mnie chociaż trochę pożytecznego człowieka. Bo teraz to masakra. Wydaje mi się że przy trójce osiągnęłabym względy spokój sumienia. Rozumiem, że nie potrafię sobie poradzic z opinią innych na mój temat. To raczej normalne że ludziom nie dogodzi, ale co jeśli sama o sobie myślę tak samo jak inni? I nie potrafię tego zaakceptowac?

niedziela, 23 marca 2014

Nowości

Pierwsze wieści po ochłonięciu: Kurcze, ciąża jest ekstra!! Jest po prostu debeściarska. Czuję się jak księżniczka na ziarnku grochu. Myślałam, że mój mąż już bardziej kochany to nie może byc. Myliłam się może byc:):) Odkąd się dowiedziałam że jest nas już trójka jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Wiem, ze to wiecznie trwac nie będzie, ale te pierwsze dni gdy jeszcze się nie przyzwyczaiłam są niesamowite. Wszystko jest takie nowe, takie dziwne. Pierwszy i drugi dzień miałam w głowie jakąś taką głupią myśl że bałam się cokolwiek zrobic jakby to dzieciątko zaraz miało mi wypaśc z brzucha :D:D zwracałam uwagę na każdy, nawet najmniejszy ból, swędzenie, dosłownie wszystko... teraz już znormalniałam, ale moim najważniejszym zajęciem stało się teraz dbanie o zdrowie i samopoczucie. W koncu i tak nie mam nic innego do roboty. Zabawne jest to, że w jednej chwili mam ochotę na jajecznicę a dosłownie sekundę potem ta ochota zamienia się w obrzydzenie i mdli mnie przez 15 minut. Albo jestem szczęśliwa jak mało kto a chwilę potem mam największą depresję na świecie. A największa zmiana zaszła dzisiaj w kościele :D Przyszło małżeństwo z malutkim dzieckiem. I wymiękłam. Jak ja dzieci nie trawię to od tej małej oczu nie mogłam oderwac. Aż mi głupio było, bo wcale nie mogłam się skupic. Bo ta mała a to biegała tak pokracznie po ławce a tata ją trzymał, a to śpiewniki wyciągała. Normalnie jeszcze mi słodko jak sobie o tym pomyślę. Wstępnie ustaliliśmy też że nie jedziemy na wycieczkę. Nawet bardzo mi nie szkoda, tylko tych znajomych, bo wystawiliśmy ich do wiatru. No i do lekarza będę chodzic w Polsce ale jak się da to postaram się jak najwięcej czasu spędzic w Szwecji z mężem. Już zostało tylko jedno zmartwienie: Oby było zdrowe:) Ale Bóg wie co robi i ufam Mu całkowicie:)

czwartek, 20 marca 2014

Znowu dwie:):)

Drugi test zrobiony dzisiaj rano. Jak nic znowu dwie kreski. Ogólnie nie przeklinam ale od wczoraj jedyne słowo jakie nasuwa mi się do głowy to "O cholera!!" Krzysiek chodzi i pyta się sam siebie "Jak to się stało?" Oczywiście to wszystko w sensie pozytywnym. Od dawna czysto teoretycznie myślimy o dziecku, mamy wybrane mniej więcej imiona dla co najmniej trójki, ja sobie wieczorami myślę jak to kiedyś (podkreślam: kiedyś) będzie, a tu bach! To kiedyś nagle stało się teraz! Mieliśmy w planach najpierw się do tego przygotowac, wszystko pozałatwiac i dopiero potem zacząc starania ale najwidoczniej Bóg ma całkiem inny plan. Tylko jedno mnie na razie przeraża. To że jeśli coś się szybko nie zmieni to Krzysiek będzie oglądał tylko jak mi brzuch rośnie na skype a ja tak nie chcę. Czuję się całkowicie nieprzygotowana, całkowicie. Ale jednak nigdy nie zapomnę tego uczucia gdy zobaczyłam te dwie kreski. To coś niewyobrażalnie, niewyobrażalnego! Śmiałam się sama do siebie przez 5 minut:D A jak będzie chłopiec to na drugie będzie miał Józef:)

środa, 19 marca 2014

!!!

I tak w święto św. Józefa, patrona rodzin moje życie okręciło się o 360 stopni dookoła dwóch magicznych kresek. Jak to do mnie dotrze to napiszę coś więcej. Czekam do jutra na potwierdzenie testu.

czwartek, 13 marca 2014

Odkrycie

Jakoś Pan Bóg czuwa nad tym wszystkim. Jeszcze żaden z problemów się nie rozwiązał ale już się nimi nie martwię bo najważniejsze że jesteśmy w tym wszystkim razem. Gdy pisałam poprzednią notkę myślałam że jak mąż wróci z pracy to rozpęta się trzecia wojna światowa, albo co najmniej potłucze się moja ślubna zastawa. W końcu cały dzień zacietrzewiałam się w pretensjach gotowa wylac to wszystko co sobie umyśliłam mężowi na głowę. I nie to żeby biedaczek był jakoś winny, po prostu trzeba było zwalic na kogoś winę a w tym to ja jestem dobra. I wiecie co się stało? Zamiast tego armagedonu który się zapowiadał mieliśmy dzień przepełniony miłością i zrozumieniem. I w takich sytuacjach dziękuję Bogu że jednak stworzył mnie takimi ciepłymi kluchami:) Bo moja złośc i rzucanie pretensjami nic by nie dały. Zupełnie nic a wręcz przeciwnie wszystko popsułyby jeszcze gorzej. A tak? Wszystko wyleczyło się samo, wszystko było tak jak powinno byc. I zrozumiałam że to jest właśnie zadanie dla żony: bycie takimi ciepłymi kluchami w trudnych sytuacjach, gdzie chciałoby się trzaskac drzwiami, obrazac się i strzelac focha z przytupem. Dobra żona powinna byc taką ostoją. Nie gderac i pouczac prowokując tym konflikty ale wspierac cichością, troskliwością i zrozumieniem. Nie mówię że ja taką dobrą żoną jestem, wręcz przeciwnie całkiem przypadkiem mi się to zdarzyło, zobaczyłam że owoce z tego dobre ( ;) dzięki Ada)  i stwierdziłam że takim wielkim odkryciem to trzeba się podzielic. Bycie razem w problemach to wielka broń chociaż sama dobrze wiem jak trudno czasem powstrzymac się od złości i obwiniania drugiej osoby. Kiedyś wyobrażałam sobie że małżeństwo to taka droga z dziurami, można powiedziec. Że jest czas że jest super dobrze a potem jest przerwa ( gdzie są kłótnie, nieporozumienia itd.) I ta przerwa to taki drugi, jakby pozamałżeński świat, który trzeba przejśc żeby wrócic do normalności. Te wszystkie problemy wydawały mi się takie straszne, jak taka czarna dziura którą trzeba przetrwac. Może kiedyś tak będzie ale teraz widzę że to nie prawda. Te jakieś nieporozumienia to w ogóle żaden problem. Już nie traktuję dobrych i gorszych dni jako czegoś równorzędnego co wypełnia moje życie po pół. Teraz moje życie składa się tylko ze szczęśliwego małżeństwa na którym od czasu do czasu wyskoczy jakiś pryszcz, czasem większy, czasem mniejszy, czasem może trądzik cały, ale ogólnie wszystko jest do wyleczenia:)
A teraz uwaga! Specjalnie dla was, żeby wam było wygodnie zagłębiam się w tajniki informatyki i wklejam bajerancki link (jak mi się uda) I niech mi ktoś spróbuje nie kliknąc! Zrobi mi się strasznie przykro:(
Kliknij tutaj!

poniedziałek, 10 marca 2014

Wszystko źle.

Wszystko źle, tylko wiosna ładna. A poza tym? Nie mam pracy, nie istnieję w Szwecji, nie wiem jak to zmienic, znikąd pomocy, z kasą krucho a rachunków co raz więcej i jeszcze jakby tego było mało problemy ze zdrowiem. Jeszcze tylko wojny brak i to jak wszyscy wiedzą nie żart :/ I w tym wszystkim pretensje do męża dopełniają czarę goryczy. Pewnie tylko dzisiaj, tylko teraz, bo jak to mąż stwierdził ciepłe kluchy ze mnie i złośc mija mi równie szybko jak się pojawia. Ale jak mam się nie złościc? Myślałam, że w końcu w mojej sprawie coś tu drgnie a tu nic, od urzędu do urzędu, wszędzie odsyłają mnie na inny termin a czas ucieka. Do tego nic nie rozumiem, nie wiem w końcu co i jak mam zrobic, mąż pracuje i nie musi się tym martwic bo u niego firma wszystko załatwia, a ja jak siedzę w domu to i śniadanka i obiadki więc po co coś zmieniac, tylko kasa by się przydała. Wszystko to jakieś zaklęte koło. Nie mogę nic załatwic bo słabo mówię po szwedzku a nie zacznę rozumiec lepiej jak nie będę przebywac z ludźmi, jak chcę to zmienic to muszę załatwic coś w urzędach, ale nie mogę załatwic bo nie rozumiem i tak w koło Macieju. Dzisiaj dajmy na to w ogóle faceta nie rozumiałam, domyślałam się nie z tego co mówił tylko z sytuacji, mówiłam to swoimi słowami i pytałam się czy o to mu chodziło. Ze trzy razy powtarzałam żeby powoli i prostymi słowami a on zamiast powiedziec "trzeba napisac formularz" to zdanie wielokrotnie złożone układał że ani jednego słowa nie mogłam wyłapac. I czy w takiej sytuacji mogę coś załatwic? Poświecę oczami poudaję głupiego i do domu. I czas leci. Może do świąt się uda, ale co z tego jak po świętach nie wracam a właśnie wtedy szanse na prace miałabym największe. Zamiast tego czeka mnie tomografia głowy bo lekarz musi wykluczyc jakiegoś guzka. Dobrze że w to nie wierzę bo bym się jeszcze teraz martwiła jakimiś operacjami. Ale badanie zrobic trzeba bo nie przepisze mi leków a jak mi nie przepisze leków to i o pełnej rodzince mogę zapomniec i nic tylko zapłakac się na śmierc. Dzisiaj przeszło mi przez myśl żeby zostac w Polsce, pójśc na magisterkę i miec wywalone na wszystko bo liczyc mogę tylko na siebie.

A i żeby przynajmniej jeden pozytyw z tego postu wypłynął to zamieszczam link i bardzo proszę wszystkich żeby zagłosowali. Nic nie kosztuje, zajmuje tylko chwilkę więc do roboty.
https://todlamniewazne.pl/inicjatywa,841.html

poniedziałek, 3 marca 2014

Inności

Jak znaleśc granicę między rozsądną szczodrością a skąpstwem? Jak odróżnić asertywnośc od egoizmu i jak pozbyc się poczucia służalczości? Wczoraj byłam jeszcze przekonana o mojej racji, dzisiaj zaczęłam się wahać. Bo chyba przeginam w jedną stronę. Przykład? Wczoraj teściowa podała nam przez chłopaków pączki. Całą masę pączków i faworków. Wiadomo że super długo nie poleżą a miejsca w zamrażalce brak, więc częśc oddałam Maryśce ( Bo wiem że bardzo lubi a ja nie, żeby nie było mąż chlapnął że można jej trochę dac) Jak się potem okazało, mąż był gotowy zjeśc wszystkie... Dalej: jedziemy do kościoła, Maryśka zaczęła się dokładac do paliwa. Przeliczając na złotówki przedostatnio dostaliśmy 50 zł, wczoraj tyle samo tyle że wydałam jej połowę. Mąż zły... A ja chyba jestem naiwna :( Bardzo trudno jest mi wyznaczyc jakąś zdrową granicę tak żebym nie miała wyrzutów sumienia i tutaj zazwyczaj mamy konflikt interesów. Żeby nie było że u nas zawsze tak słodko, że tak we wszystkim się rozumiemy i nie robimy nic innego jak tylko gruchamy do siebie jak dwa gołąbki. Czasem musimy zmierzyc się z naszą innością i bezsilnością z tym związaną. Bo chociaż nie rozumiemy siebie nawzajem to nie możemy nic zrobic i tutaj nie zgodzę się że trzeba rozmawiac. Czasem rozmowa jest tylko naszym egoizmem. Bo nam jest źle i chcemy coś zrobic żeby było jak dawniej, żeby nam było dobrze. Dużo trudniej jest wtedy milczec i starac się zrozumiec i pokochac tą innośc której nie rozumiemy. A cicha miłośc, cierpliwośc i łagodnośc uleczy wszystko. (Dla jasności nie mówię tutaj o jakichś problemach które jednak trzeba omówic) Ale w tym maciupeńkim krzyżu docieniam to jak Pan Bóg nas dobrał. Te nasze inności których nie rozumiemy zlewają się w jedną sensowną całośc. Ja bez mojego męża pewnie już dawno siedziałabym gdzieś zapłakana w kącie bo świat jest zły a ja biedna niezaradna nie umiem sobie w nim poradzic a mojemu mężowi przyda się odrobina kobiecego charakteru. Tylko że już naszym zadaniem jest rozeznanie ile z którego charakteru trzeba wziąśc.
P.S Moje pączki które robiłam w czwartek wyszły raczej średnio. Ciasto rosło jak głupie cały czas do momentu lepienia pączków i smażenia, potem nagle przestało:/ i ciasto było lekko kwaśne:( wie ktoś dlaczego? W przepisie był rum do dodania, ja nie miałam więc dodałam zamiennik ( z przyzwoitości nie napiszę jaki :D)