piątek, 1 sierpnia 2014
Szpitalna opowieść z happy endem:)
Zadziwiające jak to się człowiekowi może z czasem pozmieniać. Wcześniej musiałam mieć wszystko zaplanowane, nigdy nic na ostatnią chwilę, zapas co najmniej godzinny, każda wątpliwość musiała być wyeliminowana od razu na początku a teraz? Wszystko na szybko, grafik wypełniony tak że sama się w nim czasem gubię, jeszcze próbuję ogarnąć, wszystko zapisać ale i tak nie zawsze wychodzi. Przykładowo ten tydzień. Krucho z kasą. Wiadomo jak się zachciało wojaży to się teraz trzeba martwić. Ale Pan Bóg czuwa. W poniedziałek wizyta u lekarza. Myślałam że prywatna. Na wizycie wszystko w porządku, dostałam pozwolenie na wyjazd, wcale nie muszę leżeć, elegancko. Po wizycie ja do płacenia a tu mi pani mówi że to było na fundusz:) Jedziemy na zakupy, a tam jak mnie zaczęło boleć w okolicy prawej nerki... W sumie to nie wiedziałam dokładnie gdzie, gdzieś koło kręgosłupa. W przestrachu wróciliśmy do domu. W nocy ból budził mnie dwa razy, rano to samo. Nie ma rady, mąż do ośrodka, w ośrodku każą jechać na izbę przyjęć bo to mogą być bóle przepowiadające. Dzwonię do mojego lekarza, każe wziąść nospę i poczekać 2-3 godz. Czekam. W południe to samo. A więc w drogę. Na miejscu proponują zostać w szpitalu. Super. Nie wiem czy wspominałam że na sobotę mamy zarezerwowany prom z Gdyni... Wszystko zaplanowane i napięte jak gumka od majtek, ugadane z lekarzem kiedy jakie badania itd a tu klops. Ja w płacz, ale zostaję. Jak na złość sama na sali i ta straszna myśl że Krzysiek pojedzie beze mnie i że to nasze ostatnie chwile razem przed dwumiesięczną rozłąką. I to w szpitalu! Wiem, że ludzie mają większe problemy ale dla mnie wtedy to był największy z możliwych problemów. Bo nie tak miało być. Opisywać moich pierwszych szpitalnych przygód nie będę, bo to smutna historia była (po części) ja taka samotna, wszystko pokomplikowane na maksa, wszystkie plany pod znakiem zapytania... ogólnie kiepsko. Ale jak już ma nie być po mojemu to pozostaje wierzyć że najwidoczniej Pan Bóg sobie to inaczej zaplanował. A więc niech będzie po Bożemu. No i jakoś to wyszło. W szpitalu od razu dostałam zastrzyk w tyłek przeciwbólowy i pomogło jak świętą ręką odjął. W sumie trochę to dziwne że najpierw dają przeciwbólowe a potem się pytają czy boli. Ale to wszystko tak długo trwało, nikt nic nie wiedział, ja nic nie wiedziałam, nie wiedziałam czy Krzysiek ma czekać, czy jechać, czy ja zdążę, czy nie zdążę. W końcu w środę wieczorem Krzysiek mnie zostawił i pojechał. Musiał. A ja nie wiedziałam czy żegnam się na dwa dni czy na dwa miesiące:( Ale na drugi dzień wszystko ruszyło z kopyta i jak całą środę przeleżałam plackiem tak w czwartek z samego rana miałam konsultację po której od razu dostałam wypis:) Nie wiadomo co to było, ponoć kolka nerkowa. Wszystko mi jedno, grunt że nie boli i że z Migdałkiem wszystko w porządku. Do Krzyśka dołączę dzisiaj, podrzuci mnie kolega który na szczęście płynie tym samym promem. Niestety pobyt będę musiała skrócić o tydzień ale lepsze to niż nic. Jednak Pan Bóg miał niegłupi plan, rozumiem że to było potrzebne pod wieloma względami. Gdybym miała ujrzeć szpital pierwszy raz jadąc rodzić mogłabym przeżyć straszliwe rozczarowanie. Teraz już wiem jak to wygląda i na co mam się nastawić. Tak więc historia z happy endem:) A następna notka będzie ze Szwecji. Chyba że to nie koniec Bożych niespodzianek:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niespodzianki bólowe mogą występować , przecież maluszek się rusza i może naciskać na różne nerwy, stąd bóle. Miałam je również. Dobrze, że wszystko przebiega dobrze. Życzę dobrego samopoczucia.
OdpowiedzUsuń