sobota, 23 lutego 2013

Po raz kolejny łamię moje postanowienie, bo tak na prawdę mam to wszystko gdzieś. Szósty raz nie zdałam!! Dlaczego gorsze ciecie zdają a ja nie?! Dlaczego muszę mieć takiego pecha?! Nie może mi się w końcu udać?! Wiem, że nie zdałam przez własną głupotę, dlatego to tak bardzo boli ale dlaczego akurat na mój egzamin musiało zawiać miasto?! Jak miałam jazdy to pogoda jak brylant, nawet gdybym zaczęła egzamin o tej godzinie co powinnam to też jeszcze byłoby znośnie, ale nie, bo jak pech to pech. Przeciągnęło się chyba ponad godzinę tak że jak wyjechałam na miasto nie było widać ani jednej linii na drodze. Tyle pieniędzy i czasu w błoto. Jak o tym myślę to mam ochotę coś sobie zrobić.

czwartek, 21 lutego 2013

Sukienka!!

Wiem, że miało nie być o mnie ale kupiłam sukienkę!! Jest śliczna i ta jedna jedyna, nie spodziewałam się że na taką trafię. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Do odebrania miesiąc przed ślubem. Welon dostałam gratis:) Aaaale się cieszę, a jutro mam szósty egzamin na prawko. Trzymajcie kciuki:)

środa, 13 lutego 2013

Wiadomość z ostatniej chwili!

Pan Bóg znowu mnie zaskoczył i to drugi raz tym samym. Pisałam że moja kondycja duchowa nie była ostatnio najlepsza. Była wręcz najgorsza jaką do tej pory w życiu miałam. Pan Bóg zniknął mi zupełnie z przed oczu. Teoretycznie wiedziałam, że jest, ale czułam się jak dziecko we mgle. Było mi źle. Wszystko zaczęło się od tej myśli, pewnie widać było po notkach że cały czas pojawiał się jej temat, czasem nazywany robalem. Obwiniałam za nią Boga, i nie chcąc tej myśli odwróciłam się od Niego. Dzisiaj Pan Bóg pokazał się przez tą moją mgłę. Może nie tak, że spadłam z ławki ale wystarczająco aby moje serce drgnęło:) i pokazał mi po co to wszystko. Po raz drugi uświadomił mi że jestem za bardzo egoistyczna, za bardzo pyszna, że wszystko kręci się wokół mnie. On przez tą myśl właśnie to próbuje mi pokazać. Poszukiwanie mojego własnego szczęścia przesłoniło mi wszystko inne, a gdzie zaufanie do Boga? Poza tym pokazał mi też moją kruchość, małość. Wydawało mi się że moja wiara jest mocna, że jest słodko i cudownie a w tym wszystkim zagubiłam gdzieś sedno. Wystarczył lekki podmuch aby mnie przewrócić. To była dobra lekcja, Pan Bóg cały czas mnie prowadzi, nawet wtedy gdy mi się wydaje że jestem sama, że sama wybrałam tę samotność. Dla Niego na pierwszym miejscu jest uporządkowanie mojej duszy, naprawienie tego wszystkiego co nie działa jak należy. I mam moją odpowiedź. Cudowne to było. A poszłam na tą mszę z myślą że po prostu ją przestoję jak większość ostatnio. Zły mocno jeszcze atakuje ale już wiem że mam obrońcę w Panu:) A moje postanowienie wielkopostne jest takie że na te 40 dni znikam "ja" moja zacna osoba przestaje istnieć. Jeśli w tym czasie napiszę jakiś kolejny wywód na temat tego co chcę albo czego nie chcę to proszę mnie tutaj publicznie złajać.

Takie tam...

Piszę pracę. Przynajmniej próbuję, mam 3,5 strony a siedzę już jakieś 4 dni. Byłoby prościej gdybym nie musiała tłumaczyć teorii z polskiego na portugalski. Ale cóż, jak widać wszystko jest lepsze niż Językowy obraz Boga, szczególnie blogowanie. Ze względu na niezbyt optymistyczną poprzednią notkę zamierzam teraz zwrócić uwagę na bardziej pozytywne aspekty mojego związku.
Niby wcale nie jesteśmy ze sobą długo a tyle pięknych chwil razem spędziliśmy. Tak to jakoś szybko zleciało. Tak dziwnie się zaczęło. Czasem wydaje mi się, że pasujemy do siebie jak puzzle. Gdybym wtedy nie zaryzykowała, gdybym posłuchała innych, tak jak oni zwróciła uwagę tylko na pozory nigdy nie odkryłabym że w środku siedzi mój prawie ideał. Mówię prawie bo wiadomo że ideały nie istnieją. I to uczucie, że jestem naprawdę kochana, bez względu na moje wszystkie popaprania, głupoty które wyczyniam. Ja sama ze sobą tak długo i tego wszystkiego bym nie wytrzymała. Dla niego chcę siebie zmieniać, żeby nigdy nie był ani zły, ani smutny. Nie wiem co on ma w sobie takiego, że jest jak jest, że pomimo tego wszystkiego co mam w głowie, że chociaż czasem się boję, że moje uczucie się zawiesza, że jest jakieś takie nienamacalne, nie takie jak pokazują na filmach, z tymi motylkami i całym innym ekwipunkiem miłości to on jest jak część mnie. Bez tej części, która wydaje się taka zwykła momentami nie potrafiłabym żyć. Z nikim innym nie byłoby mi tak dobrze, tego jestem pewna. Nawet jakbym miała Don Juana z moich snów w którym nawet włosy na głowie byłyby ułożone po mojej myśli to nie byłby on tym jedynym. Nawet gdybym płonęła na jego widok a motylki rozrywałyby mi brzuch on nie byłby tym jedynym. I nawet jeśli to nie jest miłość, jeśli nie spełniam całej listy wymogów to tak naprawdę nic mnie to nie obchodzi. Chcę ten mój brak miłości dzielić właśnie z nim. Jeśli się mylę, jeśli moja sielanka zakończy się za parę lat to trudno, będę się wtedy tym martwić. Nie mam już kurtyny na oczach, wiem co jest dobre a co złe. Gdy nie ma go przy mnie przez miesiąc przez dwa, mam czas żeby się nad tym zastanawiać, może to miesza mi tak w głowie. Ale już tylko 157 dni. Ze spraw organizacyjnych: mamy już świeckie nauki, dostałam śliczny zielony zeszycik, będę się uczyć naturalnego planowania rodziny:D Coś czuję że załapię dopiero przy szóstym dziecku ( żart:D) muszę jeszcze wybrać zaproszenia no i w końcu wybrać sukienkę. Jakoś nie mogę się za to zabrać, nigdy nie ma czasu. No i niedługo będzie "Już mi niosą suknię z welonem..."

niedziela, 10 lutego 2013

Moja koncepcja miłości w pigułce:)

Od jakiegoś czasu jestem zasypywana ze wszystkich stron poradami na temat tego jak powinna wyglądać miłość. Czym jest miłość, czym nie jest, co można, co nie można, jak żyć, jak nie żyć i tak nic innego nie robię tylko myślę i kalkuluję: to mi się zgadza, to też, tego brakuje, tego nie ma w ogóle, tego jest tylko trochę. Cokolwiek sobie obmyślę to zaraz ktoś wyskakuje mi z kolejną złotą radą " Nie nie nie, bo miłość to ma wyglądać tak i tak a tego i tamtego to ci brakuje" potem ktoś inny dorzuca swoje trzy grosze twierdząc że to nic, że czegoś tam nie ma, ważne by było jeszcze coś innego. I tak w głowie mam całe mnóstwo sprzeczności. Ktoś mi powie że powinnam szukać prawdy u Boga. Szukałam, nie znalazłam ( bardzo potrzebuję spowiedzi na którą nie mogę się dopchać więc z moją kondycją duchową na razie nie jest za dobrze) ale wracając do tematu nawet szukając odpowiedzi w wierze nie znajduję odpowiedzi. Chciałabym budować to uczucie w końcu ze spokojem, tak jak ja tego chcę, według moich zasad, bez tego całego bagażu rad i norm, bez tej "nie mojej" myśli w głowie. A czym jest miłość według mnie? Czym jest związek z drugim człowiekiem? (wszystko jest teoretyzowaniem, jeśli piszę o jakimkolwiek zerwaniu lub czymś takim to nie oznacza że odnosi się to do mnie i Krzyśka) Jest to odpowiedzialność za drugiego człowieka, jeśli podjęłam decyzję i nawet jeśli jest ona zła, jeśli załóżmy że coś mi się odwidziało bez żadnych normalnych podstaw to moim zadaniem jest walka o to uczucie. Wolałabym być nieszczęśliwa w małżeństwie i uświęcać się przez to niż pójść do piekła krzywdząc teraz człowieka który mnie kocha. Nawet jeśli Pan Bóg nie skazał by mnie za to na wieczne potępienie to sama bym się skazała. Kiedyś ktoś powiedział, że jeśli podejmie się decyzję nie wolno już patrzeć wstecz bo w niczym nigdy nie będzie się dobrym. Przyjęłam tę zasadę jako moje motto życiowe ze względu na zawiłości mojego charakteru. Teraz ją złamałam i w tym doszukuję się mojej porażki. Ale idźmy dalej. Miłość jest dla mnie pracą. Jest ciągłą walką przeciwko sobie samemu. Jest ciągłym budowaniem zamku z piasku, który co chwila jest burzony przez morze, przez wredne małe dzieci, przez biegające psy. Miłość to umieranie dla kogoś. I tutaj wtrącę wątek z blogu Leszka ( http://listy-o-milosci.blogspot.com/ ) Od razu przepraszam jeśli źle coś zinterpretowałam. Chodzi o wspomniane trójkąty małżeńskie. Zrozumiałam to tak że w związku małżeńskim, któraś z połówek zakochuje się w innej osobie. Dla mnie to nie jest miłość, bo miłość nie krzywdzi, a jeśli mój mąż pokochałby inną kobietę skrzywdziłby mnie tym, straciłabym do niego zaufanie, bo przecież obiecywał mi wierność a wierność to nie jest tylko bzykanko. Dla mnie to wygląda tak, codziennie widzę potencjalnie interesujących facetów, z niejednym może i bym chciała coś kiedyś spróbować, mój luby zapewne tak samo, nie jedna panna mu się spodoba i to jest normalne. Ale to co dzieje się później zależy już tylko od nas. Jeśli pozwolimy by coś się rozkręciło to to jest tylko i wyłącznie nasz grzech a nie miłość. Grzech który niszczy bardziej niż cokolwiek innego. Zrozumiałam też że ta "miłość" ma nas uczyć wydaje mi się że jeżeli uczymy się to tak jak przez każdą inną pokusę. Każda pokusa grzechu jeśli ją przezwyciężymy czyni nas silniejszymi i uczy nas miłości.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać ale komu się będzie chciało to czytać. Tak więc podsumowując chciałabym właśnie budować mój związek według mojej koncepcji, zaczynając z czystą kartą, Nie wiem czy tak się da bo jedna myśl puszczona w ruch niszczy wszystko co dam rade wybudować. Ale może po prostu już zaczęłam budować mój zamek?

piątek, 8 lutego 2013

Ból rozstania i postanowienia

No i pojechał. Została mi po nim szklanka niedopitej coli obok łóżka. Nie chcę jej z stamtąd zabierać, jeszcze wszystko wygląda tak jakby za chwilę miał wejść do pokoju. Ale nie wejdzie, bo musi zarabiać. A ja znowu jestem sama. Za każdym razem taka rozłąka boli bardziej. Przez dwa miesiące On był lekarstwem na całe zło, cały czas przy mnie, tak szybko zleciało, jak jeden dzień. A teraz czuję się taka sama, bezbronna, opuszczona... teraz gdy odkryliśmy siebie na nowo.
Jakie były te dwa miesiące? Przez napięty grafik mało czasu poświęcałam blogowaniu. Czas był obfity w doznania emocjonalno-duchowe. Krzysiek przez kurs pogłębił swoją wiarę, ja nie wiedząc jak i gdzie ją zgubiłam. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle że jedyne w co wierzę to to, że Pan Bóg dopuszcza mój upadek by wyprowadzić z niego jakieś wielkie dobro. Działo się dużo w moim serduchu, nie wiem czy to dlatego że jestem typową babą czy przyczyny są inne. Nie ogarniam po prostu tego wszystkiego, czasem czuję się taka zagubiona. Czekam na ślub z utęsknieniem ale i z lękiem, jak gdybym miała wtedy przekroczyć niewidzialny próg za którym część moich problemów zniknie, w głowie kłębi się jednak pytanie czy stoję przed odpowiednimi drzwiami. Zewsząd jestem zasypywania złotymi radami, receptami na bycie szczęśliwą, byłam szczęśliwa dopóki nie zaczęłam ich słuchać. Teraz będąc sama znów skupię się na rozwiązywaniu zawikłań mojego serca. Na walce o nasz związek, zabiję każdą wątpliwość jaka się narodzi w mojej głowie i zrobię sobie szczęście własnymi rękoma. Ten czas, gdy sama muszę sobie radzić, gdy nie mogę sobie pozwolić na poczucie bezpieczeństwa, na myśl że "razem damy radę" postaram się wykorzystać na walkę z moimi wadami, niedojrzałościami, problemami bym była bardziej gotowa do małżeństwa, bym po tym magicznym dniu była dobrą żoną i matką. I koniec i kropka.