czwartek, 29 listopada 2012

Co ciekawego?

Co ciekawego? Brak czasu. Nie wiem jakim cudem, czyżby zła organizacja? Nie śpię, nie uczę, nie robię nic a nie mam czasu. A tyle do zrobienia... Praca licencjacka na przykład. Mam już temat, chociaż tyle. "Obraz Boga w języku portugalskim" Czy jakoś tak. Ciekawy niby ale boję się że nie sprostam. W dodatku 30 stron w języku obcym? Przerażające. Co do prawka to nie zdałam, oblał mnie na parkowaniu, w sumie zasłużenie bo nie umiem parkować. Jednak cały egzamin pierwszy raz nie był przerażający. Do momentu tego nieszczęsnego parkowania szło mi wręcz rewelacyjnie. Nawet zostałam pochwalona że całkiem dobrze mi szło. Pierwszy raz na karcie miałam prawie wszystko zaznaczone na pozytywnie co nigdy się do tej pory nie zdarzyło bo zawsze czas mojej jazdy nie przekraczał 5 minut:D Rezultat jest taki że tym razem nie ryczałam przez dwa dni powtarzając sobie że nigdy więcej. Już jestem zapisana na egzamin teoretyczny w poniedziałek. Nie stresuje się też już tak bardzo. Dostrzegam w tym dużą interwencję Bożą:) Bo modliłam się właśnie o to, że jeśli to nie jest jeszcze ten czas na zdanie to ok, tylko żeby to nie było takie okropnie stresujące i dołujące bo właśnie tego się bałam najbardziej. I co? I pierwszy raz po egzaminie mam całkiem normalne uczucia, żadnej depresji lub czegoś w tym stylu, nawet chcę pójść na kolejny. Te uczucia są mi całkowicie obce ale przyjemne:) I super. Cały czas Pan Bóg mnie zaskakuje, pokazuje że jest przy mnie i troszczy się o każdy mój krok. I jest dobrze nawet wtedy gdy jest źle. Dużo mądrych słów usłyszałam ostatnio, ale może o tym już w następnej notce. Pozdrawiam

środa, 21 listopada 2012

Optymizm w pesymiźmie

Znowu zaczął się trudny czas, ale tym razem biorę to na moją nędzną klatę. W piątek o 7.00 rano mam egzamin na prawko, patrząc na moje wczorajsze dzisiejsze i zapewne jutrzejsze jazdy jestem święcie przekonana że tym razem też nic z tego nie będzie. Przynajmniej się tak nie boję gdy sobie powtarzam, że po 5 minutach będzie po wszystkim, a może na placu od razu obleję więc pójdzie jeszcze szybciej i będzie z głowy. Jakoś tak do tego intensywnie się w koło mnie zrobiło. Dużo zajęć, dużo stresu, mało snu (jak dla mnie, bo uwielbiam spać) trochę zmartwień, nawet wyspowiadać się nie mam kiedy, byłam przed chwilą to okazało się że msza była pół godziny wcześniej niż planowana więc załapałam się tylko na końcówkę. Ale trudny czas w życiu też jest potrzebny i teraz staram się to doceniać, wszystko ma sens i wszystko do czegoś prowadzi i chociaż tak jakoś ciężko na sercu i nie wiadomo czasem dlaczego chciałoby się rozpłakać to trzeba to jakoś przeżyć. Więc staram się wlać trochę optymizmu w ten szary pustynny obszar mojego serca i może uda mi się nim podzielić z tymi, którzy też potrzebują. Pozdrawiam:)

czwartek, 15 listopada 2012

Walka z lękiem

Wierzę, że będzie dobrze, że Pan Bóg jakoś mi poogarnia to życie, w końcu dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, nie zrobi też niczego co byłoby złe, dlaczego więc się bać? Bo jak się wczoraj dowiedziałam lęk to sprawka złego, próbuje on nam wmówić że jesteśmy do niczego, że wszystko się posypie, zastanawiać się całymi dniami jak to będzie, co tu zrobić, w międzyczasie zabiera nadzieje, radość, wszystko. Na szczęście wczoraj na mszy Pan Bóg ustawił mnie do pionu. Bo jak można się bać mając za plecami Najpotężniejszego? Trudno jest wprawdzie odegnać złe myśli, zaufać tak na 100% ale trzeba próbować. Z drugiej strony to cudowne jak Pan Bóg się cały czas o nas troszczy. Mam pytanie, dostaję odpowiedź, mam problem, zostaje on rozwiązany, nie mogę modlić się przez jakieś fizyczne niedomagania, na czas mszy zostają zabrane, aż czasem trudno mi uwierzyć aż w tak bliską i konkretną obecność Boga w moim życiu. Smutno mi jak widzę ludzi którzy nie wierzą, chciałabym wszystkim powiedzieć aby uwierzyli, żeby chociaż spróbowali, chciałabym aby poczuli to co ja, ale to tak nie działa, nie można nikogo zmusić. Każdy musi sam podjąć decyzję. Wystarczy tylko jedno zaproszenie, Pan Bóg nie przyjdzie na siłę, ale gdy Go zaprosimy to On już będzie wiedział co zrobić:)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Co z tym narzeczeństwem?

Zainspirowana notką na blogu Igły poczułam potrzebę wylania żalów na blogu, żalów, które zbierają mi się od dawna, pytania na które ni w ząb nie mogę znaleźć odpowiedzi i w ogóle. Otóż tęsknię za takim prawdziwym narzeczeństwem. Zawsze chciałam prawdziwego związku, prawdziwej miłości opartej na Bogu, wypływającej z Boga, z czystością do ślubu itd. I co? I tracę to. Jestem za słaba psychicznie żeby o to walczyć, ustępuje. Gdzieś w tym całym pośpiechu gubię swoje wartości. Już sama nie wiem co ja tutaj robię, gdzie idę, czy idę dobrą drogą. I nikt nie chce mi odpowiedzieć na te pytania, sama tym bardziej już nic nie wiem;( Trudno żyć przeciągając się na obie strony. Ja jego na moją i on mnie na swoją. A ten okres w życiu mam tylko raz, więcej nie wróci i on wcale nie jest taki jakbym chciała. To nie jest Boży czas a taki miał przecież być. Zaczyna mnie też przerażać ta decyzja na całe życie. Ale jeszcze mam nadzieje, jeszcze nie wszystko z tą czystością stracone, liczę na to że on też to zrozumie, że uwierzy bardziej i już będziemy mieć jeden cel i jedną drogę. Cały czas w to wierzę, może się oszukuję ale czekam na szczęśliwe zakończenie.

piątek, 9 listopada 2012

Streszczenie

Żyję, wróciłam i mam się dobrze. Wyjazd do Szwecji udał się idealnie. Praktycznie zero komplikacji, nie spodziewałam się, że pójdzie tak gładko:) To moja pierwsza taka podróż, nawet pierwsza do Warszawy więc jestem z siebie mega dumna. Wiem, że dla większości z was to pewnie nic wielkiego ale dla mnie to ogromny krok. Pierwszy stres dopadł mnie w nocy co sprawiło, że spałam 1,5 godziny:/ Na dworcu byłam o jakiejś 01.40 bus długo nie podjeżdżał i przestraszyłam się że czekam nie tu gdzie trzeba. O miejsce innego potencjalnego odjazdu pytałam się w jedynym otwartym barze gdzie dogorywali "panowie" wbrew pozorom "panowie" na moje pytanie ocknęli się i zachowując wszystkie normy dobrego wychowania wytłumaczyli gdzie mam pójść (Co było bardzo miłe) Na tym drugim przystanku spotkałam parę która też czekała na ten sam bus a co lepsze też lecieli do Szwecji tylko nie z Warszawy. W końcu wszyscy wróciliśmy na ten pierwszy przystanek na którym ja byłam wcześniej. Wyszło tak że przyjechał po nas ogromniasty autobus z przemiłym kierowcą który odpowiedział na wszystkie moje pytania:) W Warszawie byłam przed 6.00 a busa do Modlina miałam o 7.20 niby dużo czasu ale dobrze się złożyło bo i tam zabłądziłam. Niby miało być pod nosem no i było tylko że obrałam zły kierunek i popakowałam w drugą całkiem stronę. Znów musiałam się pytać, tym razem jakiegoś turka w budce z kebabami, jednego pana i jednej pani ale dopiero pan z jakiegoś busa wykręcił mnie w drugą stronę i już trafiłam. No i było już bez problemu dalej. Stresa miałam na tych wszystkich bramkach na lotnisku ale też poszło. No i wylecieliśmy z opóźnieniem bo jakieś dzieciaczki (czyt.gimnazjaliści) lecieli grupowo i coś sobie źle wydrukowali i czekaliśmy 40 minut na nich. Uwielbiam latać samolotem:) No a w Szwecji? Super. Kilka dni ale zawsze to coś no i całą sobotę spędziliśmy razem i było cudoooownie:) Powrót? Wylot też z opóźnieniem ale potem składało się tak że wysiadałam z jednego środka transportu i od razu wsiadałam do następnego. W ogóle to od początku długiego weekendu do teraz tyle się dzieje że sama nie wiem o czym pisać. Jak wróciłam to miałam tyle rzeczy do zrobienia że nie ogarniałam. Cała masa tłumaczeń. Nie spałam, ogień mi z klawiatury tryskał a sprawdziliśmy tylko jedno:( No i nowe przemyślenia religijne też mam, ale to już na kiedy indziej. Ogólnie jest dobrze!