piątek, 29 sierpnia 2014

źle

Wszystko nie tak, robiłam wczoraj ten okropny test obciążenia glukozą i wyniki są za wysokie. To znaczy że mam cukrzycę?! Rozmawiałam z położną, pytałam się czy ta szyjka to faktycznie krótka jest. Krótka. Pytała się czy lekarz nie proponował mi założenia czegoś (nie pamiętam nazwy). Boję się. Od samego początku było dobrze, wierzyłam że będzie do końca. Dlaczego nie jest, dlaczego gdy już tak mało zostało teraz nagle wszystko zaczyna się psuć. A ja w tym wszystkim taka sama, nie potrafię się obronić, postawić, zrobić po swojemu. Zawsze coś, i jeszcze tylko to, jeszcze tylko tamto i tak się zbiera. Prababcia w ogóle nie rozumie, w wieku 90 lat plewi grzędy, robi obiady, nie usiedzi na miejscu. Mi też wynajduje zajęcia. Niby nic. A to ręczniki wynieś, a to śliwki pozbieraj, a to ziemniaki wynieś, przynieś. Wiadomo że mi lepiej jak jej, przecież jej nie powiem żeby sobie sama wyniosła. Przecież to tylko chwila, jedna druga i tak schodzi pół dnia. Do tej pory byłam pewna że dam wszystkiemu radę a teraz zwyczajnie się boję a do tego mam wyrzuty sumienia. Nie potrafię mieć centralnie gdzieś tego co ktoś mówi, wyłapuje z kontekstów, czuje się winna. Co ja mam robić?! Czuję że popełniam błąd za błędem a za te błędy będzie płacić moje dziecko. Nie wierzę i nie chcę wierzyć w dobry poród. Nie ma czegoś takiego, przynajmniej nie dla mnie. Koniec.  

środa, 27 sierpnia 2014

Polska

No i stało się. Jesteśmy już z Migdałkiem w Polsce u mamusi i tatusia. Wczoraj wracałam od teściów, obładowana torbiszczami jak wielbłąd. Złaziłam się po mieście jak głupia, przemokłam, zmarzłam i wnerwiłam się na maksa gdy będąc zaraz przy ul. Radziwiłowskiej tłukłam się przez pół miasta na ul. koncertową bo tam miałam miec usg i wszędzie pisało że na tej ulicy a nie na innej by tam o godz. 17.00 dowiedziec się że pani doktor tego dnia przyjmuje na Radziwiłowskiej. A ja mam pół godziny żeby tam dojechac. Bo jak nie to wolne miejsce dopiero na 18.50 a ja jeszcze do domu mam 60 km busikiem. Super. Dobiegłam na przystanek bo właśnie odjeżdzał mi miejski któremu mogłam pocałowac tylną rejestrację usiadłam i stwierdziłam że nic innego jak rozpłakac się nad moją niedolą nie zostaje. W końcu pojechałam jakimś innym i zachrzaniałam na piechotkę próbując znaleśc tą głupią ulicę od drugiej strony. Spóźniłam się 9 minut ale przynajmniej tam mi nikt problemów nie robił i prawie od razu weszłam cała zziajana jak pies. Pani doktor pyta się gdzie mam tragarza na te toboły. A no nie ma ;( I radź sobie człowieku. Dowiedziałam się poza tym że szyjka 2,1 cm. Czyli o połowę krótsza prawie. Znowu kazała mi leżec i brac nospę codziennie. Za to Migdałek waży 1275:):) I w 100% chłopak, wcale nie wstydził się swoją męskością. Torbiele zniknęły. Tylko że ja już nie wierzę że dotrwam do terminu. Nie ma szans. Tyle spraw muszę pozałatwiac. W poniedziałek znowu muszę się tłuc do miasta na wizytę. Rodzice widac że chcą pomóc ale sami są zarobieni na maksa a ja nie chcę byc dla nich dodatkowym ciężarem. Chciałam im pomóc z malinami a tu dupa. Cięzkie to wszystko. Dzisiaj cały dzień leżę, wszystko mnie boli. Kiepsko:/

sobota, 23 sierpnia 2014

Ciężko mi. Nie chcę wracac do Polski, tak strasznie nie chcę:(:( To niesprawiedliwe, po ślubie miało nie byc tych rozstań i powrotów a tu znowu to samo lotnisko, to samo pożegnanie, ten sam całus i płacz. Dlaczego? Powiecie że przez moją własną głupotę. Fakt. Nie do końca byłam świadoma że tak to będzie wyglądac, nie uwzględniłam że teraz rozstac się będzie jeszcze trudniej. Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! Niech wybucha ten wulkan niech odwołają loty na rok, cokolwiek:( Ja chcę zostac z moim mężem!!

czwartek, 21 sierpnia 2014

Dziękuję:)

Tak sobie ostatnio pomyślałam, że zaczynam miec więcej znajomych blogowych niż takich w realu. W sumie nie ma się co dziwic. W Polsce mnie za często nie ma, a jak już jestem to krótko, czasu starcza na jedno szybkie spotkanie, na facebooku czasem się ktoś zapyta co słychac. I tak to topnieje wszystko. Już nie bardzo jest o czym rozmawiac. Na początku starałam się dbac o te kontakty ale teraz czuję że z niektórymi osobami raczej funkcjonuje to na zasadzie "wypada się odezwac" Smutne to trochę takie ale może po prostu to normalny etap w życiu, gdzie nie ma miejsca na bliskie więzi? Bez bloga byłoby całkiem ciężko, tutaj za granicą. To taki mój bardzo ważny kawałek świata gdzie widzę że macie takie same problemy jak ja, czasem inne, czasem mniejsze, czasem większe, zawsze coś doradzicie, na coś zwrócicie uwagę, pocieszycie .I to takie dziwne że osoby których tak na prawdę nie znam w realu są mi bliższe od niejednej takiej z którą regularnie umawiam się na pogaduchy. Czuję że mam tu swoje miejsce, takie wychuchane, taki kącik gdzie jest mi na prawdę dobrze, otoczona dobrymi ludźmi, gdzie na prawdę dużo się uczę ale i wiem, że mogę się spokojnie wypowiedziec, wyrzucic z siebie wszystko, uporządkowac myśli bo to właśnie takie miejsce jest. I dobrze mi z tym. Dobrze mi z wami :* Dziękuję:)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Trójka dzieci jest nie do wychowania...

Byliśmy w sobotę pomóc pewnej starszej już pani naprawic przeciekający zlew. Niestety nie za bardzo mężowi to wyszło,ale nie o to chodzi. Dowiedziałam się bardzo ciekawych rzeczy, na przykład takich że więcej niż dwójka dzieci jest nie do wychowania. Dwójka to już maksymalne maksimum, przy trójce to się nazywa krzywdzenie dzieci. Tutaj w Szwecji. Gdzie socjal to nie jest 70 zł becikowego, tylko dużo dużo więcej, a z każdym kolejnym dzieckiem nawet jeszcze więcej, w Szwecji gdzie dzieci ponoc mają lekarstwa i opiekę medyczną za darmo. Poza tym jakie siedzenie z dzieckiem w domu? Rok co najwyżej, do żłobka i do pracy. Na prawdę mówimy o Szwecji? Dostałam też katalogi do obejrzenia, bo trzeba oglądac żeby wiedziec jak modnie takiego dwulatka ubrac. To akurat jestem w stanie zrozumiec bo pani przepracowała 27 lat w H&M. W każdym razie siedziałam przez całą rozmowę ze szczęką obijającą się gdzieś po podłodze. Jak to jest że czym więcej ludzie mają tym im się trudniej podzielic. Wszystko by było normalnie gdybyśmy może mówiły o Polsce, gdzie wcale mnie nie dziwi że ktoś nie decyduje się na więcej dzieci ze względów finansowych, ale z drugiej strony przecież i w Polsce jest dużo rodzin z większą liczbą dzieci i jakoś dają radę. Na pewno jest ciężko, ale przecież kiedyś było jeszcze gorzej, nie było ani pralek, ani pampersów, ani jedzonka w słoiczkach. Może to od tego zależy. Mało było to i tak nie było do czego dążyc, pieniędzy na studia dzieci nie potrzebowały, na lalki barbie też nie, a teraz to wszystko trzeba miec, a przecież nie wszystko jest potrzebne, kiedyś nie było to i teraz człowiek by sobie poradził. Ale za wygodni się zrobiliśmy niestety. I to wcale nie jest dobre, nie chciałabym byc teraz dzieckiem wbrew pozorom. Co bym pamiętała za 15 lat? Facebooka? Pamiętam za to pierwszy komputer i rysowanie w paint-cie, a już chodziłam do podstawówki. Ludzie jaka to frajda była. I zabawy na dworze w wakacje do późna z moim kuzynem, nic nie było wtedy potrzebne, wystarczyła wyobraźnia a wspomnienia na całe życie. A teraz co? Takie to smutne wszystko. Może teraz młode pokolenie Szwedów już ma inne podejście bo jakoś dużo tutaj małych Szwedziątek biega a ja znam tylko starsze osoby, Polaków którzy uciekli do Szwecji dawno temu i zazwyczaj każdy ma jedno dziecko, góra dwójkę. Jak przyjeżdżają tutaj uchodźcy z Somalii to pierwsze co robią to dzieci. I bardzo dobrze, bo cóż my lepszego w życiu możemy zmajstrowac jak nie dziecko?

piątek, 15 sierpnia 2014

:(

Dzisiaj nie będzie ani o dzieciach, ani o ciąży, ani o wychowaniu tylko o mnie. O mnie, bo mi smutno, bo zdałam sobie sprawę że nie radzę sobie całkowicie ze zbliżającym się powrotem do Polski. Nigdy jakoś specjalnie dobrze sobie nie radziłam ale teraz to już całkiem co innego. Płaczę po nocach, płaczę w dzień gdy tylko spojrzę na kalendarz, gdy tylko pomyślę że już czwartek, że już piątek, że już sobota, że ta niedziela co raz bliżej a przecież to nie pierwszy raz, dlaczego teraz to boli tak bardzo że odechciewa się wszystkiego. Mam ochotę wszystko odwołac i zostac, urodzic gdziekolwiek byle by Krzysiek był ze mną. Ale nie mogę. Nie mogę zostac i nie mogę myślec że muszę wrócic. Codziennie, po kilka razy śni mi się mój mąż, nie miałam jeszcze żadnego snu w którym by go nie było. I co zajmę się czymś innym, zapomnę na chwilę to zaraz staje mi przed oczami wizja lotniska, pożegnania, jak tak dalej będzie to nie dożyję nawet tej niedzieli.

środa, 13 sierpnia 2014

Dlaczego rodzicielstwo bliskości do mnie nie przemawia w 100%?

Post ma na celu uporządkowanie moich myśli które gdzieś tam chaotycznie poniewierają się po mojej głowie. Chciałabym jak zwykle poznac waszą opinię bo może ja po prostu nie mam racji? Może nawet to o czym będę pisac nie będzie metodą RB? Nie wiem. 
Czy drobne kary są aż takie złe? Kary udzielone po ostrzeżeniu, wytłumaczeniu, nie z przypadku, w złości i z bezsilności rodzica? Wydaje mi się że nie można podchodzic do tematu wychowania z przekonaniem że "tak jest i już" że "albo akceptujesz całośc zasad albo jesteś tyranem terroryzującym swoje dziecko" a dlaczego? "Bo wierzymy tylko w jedną słuszną, niepodważalną prawdę" A czasem przecież sytuacje są tak różne że dopiero łącząc składniki z kilku filozofii można osiągnąc najpełniejszy efekt. Wydaje mi się że RB ma dużo, naprawdę dobrych założeń, wartych wcielenia w życie np: karmienie piersią, bliskośc z dzieckiem i reagowanie na jego potrzeby. Nie odkładanie na siłę do łóżeczka, zostawianie na wypłakanie się. Zgadzam się że takie maleństwo się boi, potrzebuje bliskości i miłości najbardziej właśnie kiedy jest takie malutkie i nie ma co tego kontaktu mu ograniczac w nadziei że będziemy miec więcej świętego spokoju. I to jest dla mnie dobrym zaczątkiem do późniejszych zdrowych relacji. Tak samo uważam że dziecko trzeba szanowac tak samo jak i dorosłego, rozumiec jego emocje, akceptowac je ale już widzę różnicę między tym aby na siłę twierdzic że we wszystkim dziecko trzeba jak dorosłego traktowac bo niestety po prostu dorosłym nie jest, potrzebuje kogoś przy kim będzie czuło się bezpiecznie. A żeby czuło się bezpiecznie musi wiedziec że ktoś ma nad nim władzę. Brzmi brzydko ale chodzi mi może bardziej o to żeby dziecko wiedziało kto rządzi Straszne rzeczy się dzieją gdy rodzice albo dziadkowie oddają swoją władzę dziecku, bo ono po prostu nie daje rady tego unieśc i ani jedna strona ani druga nie czuje się wtedy dobrze. Mówię to z taką pewnością bo cały czas to oglądam. I tutaj według mnie pojawia się konflikt z RB który może w założeniach ma co innego ale w praktyce jak sobie trochę poczytałam wychodzi na to że dziecko ma prawo do wszystkiego. Nie chce spac samo? Nie ważne że cała rodzina musi się podporządkowac, najważniejsza jest wszak potrzeba dziecka. Nie ważne że ta potrzeba w dłuższej perspektywie nie wyjdzie mu na dobre, naprawdę nikt nie patrzy na długoterminowe skutki albo może patrzy aż tak daleko że przegapia sporą częśc aspektów życia dziecka. Właśnie to mi przeszkadza w RB. Jest za bardzo rozmyte, takie trochę róbta co chceta, za dużo w nim nieścisłości. A przecież rodzina to nie tylko dziecko. To także mąż, żona, dziadkowie i jakoś ta cała kupa ludzi musi ze sobą w harmonii życ prawda? I nie będą potrzebne żadne kary gdy dziecko czuje się bezpieczne, kochane osadzone w stabilnym życiu rodzinnym ze swoimi zasadami których przestrzegają wszyscy domownicy. Nie mówię że za np nie umycie zębów biedne dziecko ma klęczec godzinę na grochu, nic z tych rzeczy ale w etapie buntu na pewno nie zamierzam pozwolic na to na co zwyczajnie pozwalac nie wolno bo tylko skrzywdzi a nie pomoże. To jest wersja gdzie od początku panują jakieś zasady osadzone w miłości i dobrych relacjach, wtedy można sobie tłumaczyc i stosowac sobie wszystkie filary rb ale co w przypadku gdy dziecko od małego wychowywane było bez konsekwencji, jest zagubione i rozdrażnione bo czuje na sobie ciężar przesadzonej wolności? Gdy dawno już zorientowało się że mówienie i tłumaczenie niczego ze sobą nie niesie? Niech sobie babcia gada zdrowa a dziecku jednym uchem wpadnie a drugim wypadnie. Bo zamiast powiedziec i zrobic mówiło się tylko "bo zaraz dostaniesz", "bo zaraz coś tam" ale nigdy tego zaraz nie było. Wtedy słowo traci wartośc. I nikt mi nie wmówi że tłumaczeniem i wsłuchiwaniem się w emocje dziecka rozwiąże się problem bo się nie rozwiąże. Trzeba temu zagubionemu dziecku przywrócic wiarę w to że jednak jak się mówi to się robi a nie tylko plecie trzy po trzy w bezsilności. Wystarczy kilka razy "ukarac" (dla mnie to nie kara) zabraniem zabawki, wyprowadzeniem od kotków które dziecko maltretowało i nagle wszystko wraca do normy. I nikt mi nie powie że to zastraszanie i przemoc wobec małego dziecka bo gdyby tak było nie przyniosło by to pozytywnych efektów, które widac gołym okiem. Dopiero potem gdy słowo danej osoby ma wartośc można wybudowac więź i karanie nie będzie już potrzebne. To są dla mnie fakty, bo sprawdziłam je na własnej skórze i nie widzę żeby dziecko od tego było przestraszone albo sterroryzowane a wręcz przeciwnie aż biło po oczach że tego było mu potrzeba. Tak więc sytuacje są różne a rodzic musi wybrac jak najskuteczniej może pomóc swojemu dziecku. Dlatego uważam że mądre kary w niektórych sytuacjach są koniecznością i wcale nie neguje to innych zasad rb które akurat są trafione. Ufff ulżyło mi:)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Tasiemiec o dzieciach:)

W końcu zaczęło coś mi się w głowie układac na temat naszego szkraba. Jakoś do tej pory niby wiedziałam że jestem w ciąży ale nic z tego nie wynikało. Nie będę udawac że oblałam to moje nienarodzone jeszcze dzieciątko miłością jak na filmach. Oczywiście było chciane jak nie wiem co, ale jakoś tak trudno mi było czuc coś do tego kogoś w moim brzuchu. Dopiero teraz łapię się na tym że ni z gruchy ni z pietruchy głaszczę się po brzuchu i mówię coś Migdałkowi i to z takim uczuciem jakbym mówiła do Krzyśka. Wcześniej w ogóle nie mogłam się zmusic do zabrania się za szykowanie wyprawki, może dlatego że nie wiedziałam jak, ale dzięki małej pomocy chyba już wiem. Mam plan. Wszystko zaczyna się klarowac. Zaczęłam też myślec o tym, jak chciałabym aby nasze dziecko było wychowywane. Można powiedziec że za wcześnie, że planowanie i tak nic nie da bo w praniu wychodzi wszystko inaczej. Ja jednak muszę miec plan i wizję żebym czuła się bezpiecznie. Muszę byc przygotowana na wszystkie możliwe sytuacje a nawet na te których nie da się przewidziec. Poza tym wydaje mi się że często rodzice mają problem ze swoimi dziecmi dlatego że zabierają się do tego z myślą że jakoś to będzie i nawet jak mają jakiś pomysł to nie potrafią go obronic w zetknięciu z opinią innych. Dużo ostatnio nad tym myślę i czytam. Niepotrzebne? Już widzę że potrzebne. Szczególnie jeśli chodzi o karmienie piersią. Coś co powinno byc naturalne teraz jest traktowane jak jakiś wymysł. Gdybym nie przeczytała na ten temat kilku ciekawych artykułów poddałabym się, zanim bym jeszcze zaczęła. Na prawdę, jeśli ktoś jest podatny na zdanie innych to bardzo trudno jest trwac przy swoim. Od razu słyszę że zobaczę jak to jest i zmienię zdanie, że nie wiadomo czy będę mogła karmic, że z dzieckiem przy cycku nic nie zrobię bo wcale nie chce spac tylko się budzi co 5 minut. Na każdej liście do wyprawki podane są butelki, laktatory itd. Ja na prawdę wiem że to nie jest łatwe a wsparcia w tym temacie to raczej nie uświadczę. Dobrze że mąż i teściowa są po mojej stronie. Krzysiek nawet ostatnio powiedział żebym się nie przejmowała bo on się wszystkim zajmę a ja będę mogła się skupic tylko na karmieniu jeśli faktycznie trudno będzie małego oderwac od cyca.
Czytam sobie też o metodach wychowawczych, jeśli tak to można nazwac. I też uważam że nie za wcześnie:) W tamtym roku oglądałam sobie supernianię Jo Frost. Nie powiem, jej metody mnie przekonywały. Teraz czytam trochę o Rodzicielstwie bliskości. Na początku byłam rozdarta, bo trochę podobało mi się z tego a trochę z tamtego. Teraz już wiem, że przecież wcale nie muszę wybierac jednej drogi. I wymyśliłam własną, na podstawie tego co czytałam, widziałam i tego co ustaliliśmy z mężem. Odpada np. spanie z dzieckiem w jednym łóżku. Nie wiem czy od razu wyjdzie (przez karmienie piersią) ale będziemy bardzo się o to starac. Może dlatego że moja myśl przewodnia jest taka, że najpierw mąż a potem dziecko. I to jest nie do ruszenia. No a poza tym to w pierwszych miesiącach skłaniam się bardziej do RB bo raczej nie urzeka mnie metoda wypłakiwania się. Kiedyś byłam zachwycona gdy zobaczyłam dzieci koleżanki wychowane w taki sposób. Al już mi się odwidziało. Ważny jest dla mnie też stały rytm dnia, stabilizacja i to żeby już nieco starsze dziecko, gdy zaczyna coś kumac, wiedziało kto rządzi w rodzinie i że na pewno nie ono. Brzmi może ostro, ale w praktyce wcale nie chodzi o terroryzowanie ale o autorytet rodzica. Wiem, że mi tego brakowało w dzieciństwie. Miałam dużo miłości, na prawdę tony miłości ale wiedziałam też co i jak robic żeby manipulowac rodzicami. To nie jest dobre. Gdy dziecko wie że ma władze traci poczucie bezpieczeństwa. A więc zasady muszą byc. Kurcze rozpisałam się a i tak nie dokończyłam. To temat rzeka jest i pewnie jeszcze nie raz się tutaj powtórzę. Ale muszę sobie to poukładac w głowie. Ogólnie wydaje mi się że chodzi tylko o to żeby dawac dobry przykład. Jeśli będzie się postępowac w zgodzie ze sobą a w rodzinie będzie dużo miłości i dobrze rozwiniętych relacji to dziecko samo się wychowa bez stosowania żadnych sztuczek wychowawczych. Co o tych moich pomysłach sądzicie?

sobota, 9 sierpnia 2014

Wrrrrr....!!!!!

Post pisany pod wpływem emocji więc kolorowo nie będzie, ale dla dobra Migdałka muszę jakoś rozładowac owe emocje bo duszone mogą mu bardzo zaszkodzic. Wszystko się we mnie gotuje. Znowu przekonałam się jacy okropni mogą byc ludzie.Teraz piszę o ciotce mojego męża która po prostu przechodzi samą siebie. Mnie potraktowała jak śmiecia bo raczyłam ją upomniec że źle robi. A robi bardzo źle zasłaniając się do tego moralnością, wiarą itp. Jak tak można? W końcu miarka się przebrała i trzeba było interweniowac bo od kilku lat psuje zdrowie mojej teściowej, która powoli przestaje sobie z tym radzic. Wydzwania, robi awantury na podstawie jakiś zasłyszanych bzdur i własnych nieudolnych dochodzeń. Już abstrahuje od tego że co ją obchodzi co dzieje się w domu mojej teściowej. Co ją obchodzi cudze życie? No właśnie obchodzi ją bardziej niż własne i nie daje zwyczajnie życ. To już zaczyna robic się chore. Co gorsza straszy Panem Bogiem, a sama nie widzi ile złego robi. No po prostu... Czepiła się i wtrąca się we wszystko jakby tylko ona była święta, umoralnia wszystkich dookoła a co lepsza pod jej własnym dachem takie cuda odchodzą że głowa mała, jakoś swoich czterech kątów i własnej córki nie potrafi upilnowac ale cudzym córkom życie by układała i piekłem straszyła. Wszystkim błędy by wytykała ale jak jej słowa prawdy powiedziec to wielka obraza i nagle swojej mamy każe pilnowac a nie cudzej bronic, szkoda że sama swojego czubka nosa już dawno nie pilnuje. Nierozsądnie zrobiłam że to ja zadzwoniłam i chciałam to na spokojnie wyjaśnic. Wierzyłam że nie ma co od razu się kłócic tylko delikatnie zasugerowac żeby się odstosunkowała od nie swoich spraw bo moją teściową w końcu do grobu wpędzi. Mąż od razu chciał owalic z góry na dół. Tak też się skończyło gdy usłyszał co mi powiedziała. I przestało byc miło, ale mnie zdążyła zestresowac, nadal nie umiem sobie radzic z takimi sprawami, nadal przeżywam to bardziej niż powinnam. A powinnam to zwyczajnie olac bo taki ktoś nie ma w moich oczach żadnego autorytetu. Szkoda tylko że nie dane mi było dokończyc i nie powiedziałam tego co myślę, ale chyba do takich ludzi i tak to nie trafia. Przykre. Co gorsze jak życ w takich warunkach, można kilka razy olac ale jak długo? W końcu i święty by nie wytrzymał. Co robic?

piątek, 1 sierpnia 2014

Szpitalna opowieść z happy endem:)

Zadziwiające jak to się człowiekowi może z czasem pozmieniać. Wcześniej musiałam mieć wszystko zaplanowane, nigdy nic na ostatnią chwilę, zapas co najmniej godzinny, każda wątpliwość musiała być wyeliminowana od razu na początku a teraz? Wszystko na szybko, grafik wypełniony tak że sama się w nim czasem gubię, jeszcze próbuję ogarnąć, wszystko zapisać ale i tak nie zawsze wychodzi. Przykładowo ten tydzień. Krucho z kasą. Wiadomo jak się zachciało wojaży to się teraz trzeba martwić. Ale Pan Bóg czuwa. W poniedziałek wizyta u lekarza. Myślałam że prywatna. Na wizycie wszystko w porządku, dostałam pozwolenie na wyjazd, wcale nie muszę leżeć, elegancko. Po wizycie ja do płacenia a tu mi pani mówi że to było na fundusz:) Jedziemy na zakupy, a tam jak mnie zaczęło boleć w okolicy prawej nerki... W sumie to nie wiedziałam dokładnie gdzie, gdzieś koło kręgosłupa. W przestrachu wróciliśmy do domu. W nocy ból budził mnie dwa razy, rano to samo. Nie ma rady, mąż do ośrodka, w ośrodku każą jechać na izbę przyjęć bo to mogą być bóle przepowiadające. Dzwonię do mojego lekarza, każe wziąść nospę i poczekać 2-3 godz. Czekam. W południe to samo. A więc w drogę. Na miejscu proponują zostać w szpitalu. Super. Nie wiem czy wspominałam że na sobotę mamy zarezerwowany prom z Gdyni... Wszystko zaplanowane i napięte jak gumka od majtek, ugadane z lekarzem kiedy jakie badania itd a tu klops. Ja w płacz, ale zostaję. Jak na złość sama na sali i ta straszna myśl że Krzysiek pojedzie beze mnie i że to nasze ostatnie chwile razem przed dwumiesięczną rozłąką. I to w szpitalu! Wiem, że ludzie mają większe problemy ale dla mnie wtedy to był największy z możliwych problemów. Bo nie tak miało być. Opisywać moich pierwszych szpitalnych przygód nie będę, bo to smutna historia była (po części) ja taka samotna, wszystko pokomplikowane na maksa, wszystkie plany pod znakiem zapytania... ogólnie kiepsko. Ale jak już ma nie być po mojemu to pozostaje wierzyć że najwidoczniej Pan Bóg sobie to inaczej zaplanował. A więc niech będzie po Bożemu. No i jakoś to wyszło. W szpitalu od razu dostałam zastrzyk w tyłek przeciwbólowy i pomogło jak świętą ręką odjął. W sumie trochę to dziwne że najpierw dają przeciwbólowe a potem się pytają czy boli. Ale to wszystko tak długo trwało, nikt nic nie wiedział, ja nic nie wiedziałam, nie wiedziałam czy Krzysiek ma czekać, czy jechać, czy ja zdążę, czy nie zdążę. W końcu w środę wieczorem Krzysiek mnie zostawił i pojechał. Musiał. A ja nie wiedziałam czy żegnam się na dwa dni czy na dwa miesiące:( Ale na drugi dzień wszystko ruszyło z kopyta i jak całą środę przeleżałam plackiem tak w czwartek z samego rana miałam konsultację po której od razu dostałam wypis:) Nie wiadomo co to było, ponoć kolka nerkowa. Wszystko mi jedno, grunt że nie boli i że z Migdałkiem wszystko w porządku. Do Krzyśka dołączę dzisiaj, podrzuci mnie kolega który na szczęście płynie tym samym promem. Niestety pobyt będę musiała skrócić o tydzień ale lepsze to niż nic. Jednak Pan Bóg miał niegłupi plan, rozumiem że to było potrzebne pod wieloma względami. Gdybym miała ujrzeć szpital pierwszy raz jadąc rodzić mogłabym przeżyć straszliwe rozczarowanie. Teraz już wiem jak to wygląda i na co mam się nastawić. Tak więc historia z happy endem:) A następna notka będzie ze Szwecji. Chyba że to nie koniec Bożych niespodzianek:)