wtorek, 15 listopada 2016

Dzieci śpią, dziwne ze oboje w tym samym czasie wiec pisze, bo i tak muszę leżeć przy wiki bo inaczej zaraz sie obudzi. Pytacie o reakcje Kuby na siostrę.musze powiedzieć ze jak na razie jest zadziwiająco dobra, ale duża w tym nasza zasługa, bardzo sie z krzyskiem staramy by Kuba nie miał o co być zazdrosny. Juz w ciąży tłumaczyliśmy ze w brzuszku jest dzidzia, Kuba brzuch całował i czekał aż dzidzia wyjdzie, w szpitalu gdy zobaczył ze wiki ssie to tez zechciał i dostał. Dużo osób patrzy na mnie jak na wariata ze karmie dwójkę ale jak dla mnie to strzał w dziesiątke, dzięki temu Kuba nie czuje sie odtrącony i ma mnie na wyłącznosć tak jak kiedyś, pojawienie sie siostry niczego nie zmieniło. Gdy przyjechaliśmy do domu przywieźliśmy razem z dzidzią prezent dla Kuby od siostry, Krzysiek kupił taki wypasiony samochód na akumulator i potem zabierał Kubę na długie spacery a ja miałam czas tylko dla wiki. Odwróciło to trochę uwagę Kuby, bo wiadomo, na poczatku trudno sie było zorganizować ze wszystkim. A jak jest teraz ? Kuba potrafi przyjść do wiki i dać jej superdelikatnego buziaka, pogłaszcze ja po główce, pobuja leżaczkiem. Gdy płacze nachyla sie nad nią i z przejęciem mówi " nie, nie..." Co znaczy ze prosi ja by przestała płakać. Gdy Kuba ssie a wiki zaczyna plakac wystarczy ze zapytam sie go co robimy a on pokazuje na druga pierś i mówi " dać"  a potem cieszy sie gdy zobaczy jak wiki ssie. Tylko ze to wszystko nie przychodzi samo, to co jest dla mnie bardzo ważne to
1) staramy sie nie ograniczać czegoś Kubie ze wzgledu na siostrę, nie mówimy np"nie rób tak bo sie dzidzia przestraszy, nie baw sie tu bo dzidzia śpi " itd, wiadomo czasem sie zdarzy jeszcze zanim pomyślimy ale staramy sie wszystko sprowadzać na pozytywne tory, np zając Kubę czymś innym, odwrocić jego uwagę
2) pozytywny przekaz. Przykład: Kuba biegnie do wiki z wielką koparką krzycząc "dać!" Wiadomo zaraz rzuci jej to na głowę. Przechwycam w locie i mowię "o dajesz wiki swoją koparkę, super, na pewno sie ucieszy" i przysuwam do niej, pokazuje a dopiero potem tłumacze ze wiki jest trochę za mała i to zabawka dla starszych dzieci takich jak Kuba, zawsze staram sie docenić to ze sie chciał czymś podzielić a nie wrzeszczeć od razu ostrożnie! Uważaj bo ją uderzysz itd
3) gdy Kuba chce sie przytulić to wiki loduje przy suszarce, i wezmę go chociażby na dwie minuty, niestety nie opanowałam umiejętności karmienia dwójki jednocześnie a suszarka to świetny wynalazek, włączam i wiki odlatuje

Nie pomyślcie sobie ze wiki to leży gdzieś zaniedbana w kącie a ja tylko siedzę i bawię sie z Kuba, nie, chodzi o to zeby nagle z nowego członka rodziny nie zrobić kogoś komu poświęca sie 100% uwagi i oczekuje sie od małego dziecka ze podporządkuje swoje życie pod kogoś kto jest mu całkowicie obcy. Bo potem patrzymy jak starsze próbuje udusić młodsze poduszką. Popisalabym jeszcze ale niestety Kuba juz nie śpi a wiki jak zwykle na ręku. Pozdrawiam!!

niedziela, 13 listopada 2016

Wieści

Żyjemy, ledwo bo ledwo ale żyjemy 😀 ciekawie jest z dwójką i czasem mam ochotę zapaść sie pod ziemie, ale pewnie i tam mój pierworodny by mnie odnalazł. Pociesza mnie fakt ze to co nic nie kosztuje jest zazwyczaj do niczego, dlatego warto poświecić tyle trudu w wychowanie dzieci. Patrze na Kubę i widze ze to wszystko co robimy ma sens. Wiem tez ze ani sie nie obejrzę a moje dzieci bedą juz duże a mi zostaną tylko wspomnienia z tych lat kiedy mogłam je tulić w ramionach. Ale czasem to wszystko jest trudne do ogarnięcia szczególnie wtedy gdy tak dużo chce sie dać. Wiki jest praktycznie cały czas na rękach przy cycu, Kuba tez ssie, całe szczęście potrafi poczekać na swoją kolej... Czasam... Chyba najbardziej meczy mnie to, ze nie potrafię zacząć normalnie żyć, jak jest Krzysiek to spoko, jakos ogarniamy ale jak go nie ma to skupiam sie tylko na tym zeby jakos przetrwać, a przecież w końcu pójdzie do roboty... Teraz wystarczy mi kilka godzin z dwójka i jestem wypompowana ze wszystkiego. Wiki cały czas na rękach, próbuje bawic sie z Kuba, jak ją w końcu odłożę to Kuba biegnie na swoją porcje mleka, potem próbuje zrobić to wszystko co obiecałam Kubie gdy nie mogłam tego zrobić z wiki na rękach, nie chce zeby czuł sie odtrącany i zapchany na drugi plan, przecież on tez chce spędzić ze mną trochę czasu sam na sam a i tak jest bardzo cierpliwy, wiec próbuje jak najszybciej wyciąć traktor ( koniecznie z przyczepą) z papieru potem szybko uskutecznić elokwentną konwersacje koparki z ciuchcią tudzież narysować babcie i dziadka, gdy kończę zazwyczaj wiki sie budzi wiec muszę wymyslec zabawę w która możemy sie bawic razem. Tak samo zawsze chciałam zeby Kuba nie oglądał telewizji i nie korzystał z tableta i co? Teraz nawet nie ukrywam ze chyba bym bez tego przepadła, to niezastąpiony ratunek w kryzysowych sytuacjach, nie jestem z tego dumna i wiem ze to szkodzi ale dzięki temu jeszcze nie osiwialam i nie wylądowałam w wariatkowie 😀 noce tez sa ciekawe ale i tak lepsze niż były, śpimy wszyscy razem i to okazało sie najlepszym wyjściem przynajmniej dla wszystkich oprócz mnie, bo najpierw budzi sie wiki, wiki kończy jeść, budzi sie Kuba, potem wiki robi kupę i nie śpi godzinę a jak ona zasypia to wstaje Kuba 😀 ale przynajmniej Kuba nie ma napadów histerii 10 razy w ciagu jednej nocy i to jest najważniejsze. No ale pomimo tych zali które wylałam to tak naprawdę jestem szczęśliwa, wiem ze to przejściowy trudny czas, nowa sytuacja w której postępujemy trochę po omacku, próbujemy, uczymy sie, coś wychodzi lepiej coś gorzej a ja wiem ze ten cały wysiłek który wkładam w zaspokojenie potrzeb moich dzieci potem zaprocentuje. Oczywiście ze mogłabym robić inaczej, ale priorytetem jest dla mnie to by Kuba nie czuł sie w żaden sposób zagrożony przez siostrę i w sumie nie chce zeby nasza relacja sie zmieniła bo potrafię sobie wyobrazic jakbym sie czuła gdyby np Krzysiek przyprowadził do domu inna kobietę i nagle musiałabym sie dzielić kimś kogo kocham. Także ten... Tak to u nas wyglada ostatnio 😊 niestety nie mam czasu na blogowanie, sami rozumiecie, mam nadzieje ze poczekajcie na mnie, pozdrawiam!!!




poniedziałek, 26 września 2016

Mamy córeczkę!!!

Narazie tylko tak na szybko. Wiktoria Weronika jest juz z nami 😊 urodziłam w pełni naturalnie 21 września o godzinie 11.33. To była szybka akcja, po 6 byliśmy w szpitalu wiec nawet 6 godzin sie nie mordowaliśmy. 3104 i 48 cm. Kruszynka 😀 bardzo ale to bardzo pozytywnie wspominam ten poród, był dla mnie nie małym zaskoczeniem no i szwedzkie podejście i warunki cudowne, tak to ja mogę rodzic jeszcze z piątkę dzieci 😊 szkoda ze w Polsce tak nie ma a nie ma tak tylko dlatego ze Polacy sami lubią sobie a może bardziej innym utrudniać i komplikować życie 🙁

wtorek, 30 sierpnia 2016

Szpital w Szwecji

O w końcu udało mi się zalogować na moje konto, leżę sobie właśnie w szpitalu, wiec jak tu nie wykorzystać tego czasu na napisanie notki, uwaga mogą być błędy bo nie cierpię korzystać z tableta. Koncowka 33 tygodnia a ja dostałam skurczy co trzy minuty i rozwarcie na dwa palce, ale od dwóch dni mam kroplówkę i wszystko ucichło. W sumie to dużo bym chciała napisać, szczególnie o różnicy miedzy szwedzkim szpitalem a polskim bo jest kolosalna. Wszyscy tutaj tacy mili, tak tu cicho, spokojnie, trochę jak w hotelu. Mogę wstawać tylko do łazienki wiec wszystkie posiłki przynoszą mi do łóżka, ale jakbym mogła stawać to spaslabym się tutaj niemiłosiernie. Nie mam żadnej diety ze względu na moja cukrzyce, nikt mi nie mierzy cukru, nie pobiera krwi. Dzień nie zaczyna się od 6 rano kiedy wpada położna mierzy temperaturę słucha dziecka, tylko przed 8 przynoszą śniadanie, pyszne kanapki, słodki jogurt, sok, herbata do picia, ( o boniu chyba ktoś rodzi bo krzyki niemilosierne😀) czasem położna przyjdzie zapyta się jak się czuje, wczoraj i przedwczoraj, po śniadaniu miałam badanie, usg i ktg, tyle badań na cały dzień, poza posiłkami nikt mnie tu nie rusza, tylko kroplówkę wymieniają. A i leki na szybszy rozwój płuc dostałam, tak jak w Polsce. O 11.30 jest lunch, potem o 14 kawa z ciachem, potem o 16 obiad i o 19.30 kolacja, gdybym wstawała to na korytarzu są owoce i picie cały czas do dyspozycji. Oczywiście w każdej chwili mogę zadzwonić i przyniosą mi co chce ale nie korzystam, i tak pewnie maja tutaj trochę roboty, za to w nocy dzwonię po kanapkę i ciepłe mleko bo inaczej nie usnę, nikt nawet krzywo nie spojrzy. Pracuje tu Polka, wypytałam się o co tylko mogłam, lepiej żebym teraz nie urodziła bo dzidzia idzie do inkubatora pod wszystkie kable, ale inkubator otwarty a ja cały czas z dzieckiem i położne pomagają przystawić do piersi. Tyle dobrze. Kuba z krzyskiem tez mogą mnie odwiedzać bez problemu, Kuba siedzi ze mną na łożku oglądamy książeczki, swoją droga swietnie sobie radzą beze mnie. W Polsce jak leżałam na patologii to był zakaz przeprowadzania dzieci a Krzysiek nawet nie mógł usiąść na moim łożku. Tutaj pewnie nawet mógłby spać bo jest jakiś tapczan rozkładany. A i tylko kobiety tu chyba pracują bo faceta żadnego nie widziałam. A lekarek to od groma, co raz to inna. Nikt nawet nie pyta o moja cesarkę, w ogóle tu żadnych papierów, oni wszystko w komputerze maja, wiedza który tydzień, co i jak, nic nie musiałam tłumaczyć. Moja cesarka to jak zadrapanie na palcu, guzik ich chyba obchodzi, może jak się poród zacznie to bedą bardziej obserwować. Teraz nie ma żadnych pomiarów blizny, kwalifikacji do porodu SN, nikt mnie nie straszy pękająca macica, nikt nawet nie wspomniał o cesarce a jak patrzę jaki problem robią z tego w Polsce to szok. Z reszta tutaj tylko raz im pękła macica po podaniu oksytocyny. Bo nie monitorowali ale nauczyli się na błędach i juz się to nie powtórzyło. Na początku jak leżałam z tymi skurczami to się zastanawiałam, a jakby to było w Polsce, pewnie dużo wcześniej kazano by mi leżeć bo przecież na każdej wizycie sprawdza się długość szyjki, tutaj nie. Tak jak było z Kuba, leżałam ze dwa miesiące. I juz słyszałam w głowie te wszystkie teksty rodzinki " a widzisz tak chwaliłas ta Szwecję a ciąży ci nie dopilnowali, ponoć tak się dobrze czułaś..." Hmmm no tak tylko ze nie wszystko jest takie czarno-białe. Wydaje mi się ze cały problem polega na tym, ze w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego ze cały czas ktoś za nas decyduje, od dziecka odpowiedzialność za nasze życie składamy na kogoś innego, najpierw to rodzice wiedza wszystko lepiej od swoich dzieci, dziadkowie wiedza lepiej jak wychowywać dzieci niż rodzice, potem to szkoła jest odpowiedzialna, za nasze zdrowie odpowiadają lekarze, za bezpieczeństwo policja itd itp. My tylko pokornie słuchamy a w Szwecji ta odpowiedzialność jest oddana, dzieci same wiedza czy są głodne czy nie, czy jest im zimno czy ciepło, czy maja założyć buty czy nie, jeśli chodzi o zdrowie, to jest to moja sprawa, lekarze mogą mi pomoc, doradzić, wszystko odbywa się na zasadzie współpracy, pojawia się problem to się go rozwiązuje. I jak tak nagle wyskoczy się z polski do Szwecji to trudno nauczyć się tej odpowiedzialności. Czy teraz bym coś zmieniła? Na pewno nie odstawilabym Kuby od piersi i nie przestała go nosić, tylko bardziej słuchałbym własnego ciała, tego co ono do mnie mówi i nie robiłabym nic ponad siły myśląc ze jeszcze dam radę. Ale tak poza tym wiedząc to wszystko co wiem teraz i tak nie wróciłabym do polski prowadzić ciąże, tutaj czuje się wolna i to bardzo piękne uczucie😀😀oczywiście proszę o modlitwę zeby pestka jeszcze trochę wytrzymała u mnie w brzuchu...

czwartek, 11 sierpnia 2016

O pobycie w Polsce sów kilka

Długo mnie nie było, ale urlopowałam się w Polsce. Chociaż słowo urlop to chyba zbyt wielkie wyolbrzymienie. Szczerze to ja już sobie nie wyobrażam życia tam. Wręcz czuję się mocno zmęczona. Ok, fajnie było spotkac się z rodzinką, zrobic zakupy na polskim targu gdzie dostanę wszystko za normalną cenę, no i Kuba z dziadkami się wyszalał, ale plusów tyle. Za dużo różnic jak dla mnie. Kiedyś żyłam tylko wizją powrotu do Polski, teraz dobrze mi tutaj. I dla Kuby lepiej tutaj. Szczerze? Wychowywanie dziecka w Polsce jest dla mnie przerażające. Może tylko w okolicach gdzie mieszkam, mam taką nadzieję ale jakby nie było dwa tygodnie to maksimum a i tak mam poczucie że przez ten czas robię milowe kroki w tył. Kuba nie je słodyczy Dlaczego tutaj w Szwecji nikogo to nie dziwi? Ostatnio sąsiedzi zaprosili nas na gofry, specjalnie zrobili bitą śmietanę i truskawki bez cukru dla Kuby. Kuba bawi się z dziecmi i nie muszę się bac że dzieciaki przywleką ze sobą całą masę śmieciowego żarcia i będą to mamlać na okrągło a Kuba jak to dziecko też będzie chciał próbowac. Nawet nie wiecie jaki psychiczny spokój tutaj mam. Wiem co mam w domu, wiem jak zaplanowac menu z korzyścią dla wszystkich, Jeśli mamy w domu jakieś świństewka (kto ich nie ma?) To wiem gdzie i wiem jak je zjeśc żeby Kuba nie widział. A w Polsce, jeśli chodzi o zdrowe odżywianie to istna masakra. U jednych dziadków wprawdzie akceptują i próbują sprostac naszym żywieniowym wymaganiom co niestety i tak graniczy z cudem a my jako goście nie wybrzydzamy a u drugich dziadków również się starają ale musimy wysłuchac przy tym jak my to krzywdzimy dziecko bo przecież cukier jest potrzebny do budowy kości, poza tym krzepi i daje energię, no i jak tu dziecku zabronic, Kuba to taki biedny jest bo nie pozna smaku słodkiego ( jeśli ktoś jadł banany i daktyle to wie że jednak Kuba doskonale zna słodki smak, ale że daktyle i banany to nie ciastka napakowane chemią więc się nie liczą) Wiem, że piszę chaotycznie ale na wspomnienie to mnie jeszcze krew zalewa. Bo biegają te dzieci bez przerwy z ciastkami, na śniadanie kakao (nie, nie prawdziwe...) potem paróweczka, potem kanapeczka na białej bule z pasztetem, i obiad wciśnięty na siłę, pod groźbami, prośbami, krzykami, jeszcze tylko sondy do żołądka brak. Jakieś warzywo? A gdzież, kasza? a co to takiego? Do picia soczek z kartonu i dopchac się lodami. Potem wyjście na dwór i słyszę tylko: Nie biegaj, bo się spocisz, nie dotykaj, nie ruszaj, nie wychodź bo kropi, już masz buty mokre, nie dotykaj tego psa! W sumie to usiądź na krześle i się nie ruszaj. Tak, ale to normalne a Kuba to dziwadło i tylko słyszę: "Nauczyłaś go jeśc jogurt naturalny? Nawet ja samego nie dam rady zjeśc, muszę dosłodzic" "Nie chciałabym byc na takiej diecie jak Kuba, kasza jaglana jest okropna, jogurt jeszcze gorszy, zero słodyczy..." a zaraz potem: "O jak dobrze jak dziecko chce jeśc..." Tak. Chce ale robię wszystko żeby tak było.I niezbity argument "A Ty jadłaś słodycze?" To ma wzbudzic we mnie poczucie winy czy jak? Jadłam, i co z tego wynika? A to że sama jestem uzależniona od cukru. Nie ukrywajmy, cukier uzależnia jak cholera, niezdrowe jedzenie tak samo. Czy na prawdę tak to trudno zauważyc? Specjalnie dla Kuby staram się zmienic moje nawyki żywieniowe i jest mi strasznie trudno, chcę żeby Kuba najpierw poznał normalne smaki, smaki natury a nie chemii. Czy to takie dziwne? Ja nie wiem, w Polsce to wszystko na głowie stoi. Przykłada się wagę do rzeczy tak mało istotnych jak zjedzenie 10 łyżek zamiast 5 obiadu, brak czapeczki w lekko wietrzny dzień, tudzież uniknięcie kontaktu z czymś tak straszliwym jak przyroda. Ale już truc dzieci od środka to wręcz obowiązek społeczny, wyłamujesz się to nie masz życia a każdy tylko czeka jak tu po kryjomu wcisnąc twojemu dziecku batonika. Jeśli się to już uda to dana osoba może czuc się niczym bohater ratujący biedne nieszczęśliwe dziecko z niedocukrzenia. O zgrozo! Nikomu się nie chce poświęcic chwili uwagi na przeczytanie etykiety jakiegoś produktu ale już tracic godzinę lub więcej na bieganie za dzieckiem i wciskanie mu ostatniej łyżeczki ziemniaków to już co innego. W ogóle, swoją drogą to taki terror żywieniowy jest straszny, nie mogłam na to patrzec jak dziecko już dziesiąty raz mówi że nie chce a nikogo to nie obchodzi, ma zjeśc i koniec. W Polsce, mam wrażenie, że w ogóle nie wierzy się w kompetencje dziecka, tak jakby to było "coś" co dopiero trzeba stworzyc. W Szwecji jest całkiem inaczej i to jest dla mnie wybawieniem. Po dwóch tygodniach w Polsce miałam ochotę wyprac sobie mózg. Kuba to się tylko patrzył jak na wariatów. Ale o tym może w innej notce bo i tak się rozpisałam. Dla mnie dowodem na to że mam rację jest to że Kuba potrafi w niezbyt upalny dzień chlapac się w deszczówce na golasa, biegac w mokrych butach po deszczu, taplac się w błocku pół dnia i nie będzie miał nawet kataru a "parówkowo-słodyczowe" dzieci dostają gorączki od byle wiaterku. Ale i tak to ja będę wyrodną, złą matką wydziwiającą jakieś diety z kosmosu. Temat dla mnie jest tak świeży i nie przerobiony że poruszę go pewnie jeszcze nie raz.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Pierwsza wizyta u położnej w Szwecji

Byłam dzisiaj u położnej:) O jak fajnie było. Trochę przeszkadzała bariera językowa ale to nic, razem z Krzyśkiem daliśmy radę. Wszędzie tak to powinno wyglądac a w Polsce jak zwykle nie wiadomo co się porobiło. Tutaj wizyta wyglądała tak, że pierwsza trwa godzinę bo przeprowadza się cały wywiad, dostaję wszystkie informacje, gdzie dzwonic w razie co, jakie choroby itd. Badania krew mocz na miejscu. Wyniki też, chyba nie wszystkie bo krwi pobrała mi chyba z 6 fiolek a wynik był chyba na cukier i na hemoglobinę ale i tak dobrze. Żadnego badania ginekologicznego, po prostu posłuchała serduszka, zmierzyła ciśnienie, obmacała brzuch i też go zmierzyła. Zaplanowała wizyty do końca ciąży plus jedna po terminie gdyby się przeciągnęło. Będę miała też test obciążenia glukozą ze względu na pierwszą cukrzycę. też u niej na miejscu. A to raptem dwa pokoiki, poczekalnia i wc. I wszystko można tam jakoś zmieścic. W poczekalni ogromny plakat o klinice dla chorych dzieci i wcześniaków, połowa z niego to opis kangurowania. Nie wszystko zrozumiałam ale chodziło o to że to ważne bo takie dzieci bardzo potrzebują ciepła miłości i bodźców a obok zdjęcia maluszków z rodzicami. Chyba dobrze trafiłam. Jeszcze tylko gdybym rozumiała więcej... ale nie będę narzekac. A i nikt mnie nie straszył następną cesarką, od razu usłyszałam że w szwecji będę próbowac urodzic naturalnie, i do takiego porodu będziemy się przygotowywac a co wyjdzie to czas pokaże. Bardzo podoba mi się takie podejście a nie to co w Polsce. Na usg, gdy dowiedziałam się że łożysko raczej nie wrasta i pewnie się odsunie to powiedziałam że super bo będę mogła próbowac naturalnie. Co usłyszałam? Pełne sceptycyzmu: "No tak ale to już będzie tylko próba bo macica jest nadwyręzona..." No i po co od razu podcinac skrzydła?? Jak się nie uda to się nie uda wystarczy że dowiem się o tym w trakcie albo i po fakcie. Oj lekarze to od chorób powinni byc a położne od ciąży i porodu tak jak tutaj, nie byłoby tylu cesarek. No bo co facet może wiedziec o porodzie? Może wiedziec teoretycznie ale nigdy tego nie poczuje, nigdy nie będzie wiedziec jak działa kobiece ciało i umysł. Kurcze w tak głupich kwestiach jak wspólne życie kobieta i mężczyzna często się nie rozumieją, dopiero potrzeba czasu i chęci a i tak często nie wychodzi a co mówic o porodzie. To trochę tak jak ja bym przeczytała książkę o pracy koparki i poszła kopac rowy. Lekarz nie wie jak kobiecie pójdzie z porodem za to wie jak zrobic cesarkę a wiadomo że faceci to lubią działac, nie lubią czekac, naturalną ich cechą jest to że jak wiedzą jak coś zrobic to to robią a poród to jedna wielka niewiadoma i to jeszcze zostawiona kobiecie. O zgrozo. Tylko jedno mnie dziwi, dlaczego kobiety ginekolodzy to wredne małpy? Może tylko w Polsce? Sprawdzę to pewnie niedługo. Na razie wiem jedno że prowadzenie ciąży tutaj jest lepsze, nie robi się z tego choroby, tak jak w innych przypadkach które opisywałam nie straszy się na zapas wszystkim co możliwe tylko działa się skutecznie wtedy kiedy coś się dzieje. Przynajmniej na razie mam takie odczucia. Zobaczymy co będzie potem. Będę relacjonowac na bieżąco. Mam nadzieję że w Polsce też się niedługo coś zmieni i położne odzyskają swoje zaszczytne miejsce w prowadzeniu ciąży.

czwartek, 23 czerwca 2016

Akceptacja?

Zacznę od tego że jest dobrze:) Kurcze macierzyństwo to chyba najcudowniejsze co mnie spotkało, w ogóle życie rodzinne, w ogóle życie samo w sobie. To jest coś co w pełni mnie fascynuje i zachwyca. A jeszcze tyle nieodkrytego przede mną, jeszcze tyle mogę zrobic, tyle się nauczyc:):) Uwielbiam obserwowac Kubę, to jak się zmienia, to jak wielki wpływ na niego ma nasze zachowanie, uwielbiam starac się jeszcze bardziej chociaż dużo rzeczy nie idzie tak jak bym chciała ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jak dla mnie jest akceptacja. Trzeba czuc się dobrze z tym co się robi i zostawiac sobie miejsce na niepowodzenia, na próby bo jak się nie akceptuje swojego życia gdzieś tam w środku to jest problem, problem który dotyczy i nas i niestety ludzi wokół. Ostatnio mam wrażenie że coraz więcej takich ludzi mnie otacza. A może to kwestia charakteru? Nie wiem, wiem za to jedno, nie cierpię gdy ktoś we wszystkim szuka dziury, wszystko widzi w czarnych barwach i to swoje cierpiętnictwo przelewa na każdego wokół. Powiem więcej, wierzę że tacy ludzie sami przyciągają do siebie problemy. Jak dla mnie człowiek jest stworzony do tego by byc szczęśliwym. Bóg nas do tego powołał. Nie cierpienia uszlachetniają ale to jak człowiek sobie z nimi radzi. Tak samo wierzę w to że Bóg powołał nas do działania. Dał nam pragnienia aby zmieniac świat na lepsze, nie można tylko siąśc i dziękowac za to co mamy. Tak, to jest ważne ale gdyby tylko na tym poprzestac nic byśmy nigdy nie osiągnęli. Każda zmiana jaka zaszła potrzebowała iskry, kogoś komu "coś się nie podobało". A teraz co się dzieje? Nie można nawet chciec bo zaraz pojawia się powszechne oburzenie. "Ale jak to, nie wychylaj nosa bo ci go utną""ciesz się z tego co masz" "Ja tak byłem wychowany i jakoś żyję" ("jakoś" jest tu słowem kluczem) Muszę przyznac że model wychowania i edukacji popularny od tak dawna "wytworzył" właśnie takich "Kowalskich" cały szereg grzecznych owieczek pracujących tylko i wyłącznie dla zysku tych którzy mieli odwagę wyjśc z szeregu. Dalej; jeśli ktoś pragnie czegoś innego zostaje zakrzyczany, dlaczego? Bo tych którzy krzyczą boli to że im się nie udało, ich wewnętrzne poczucie winy sprawia że starają się by innym też się nie udało, wtedy czują się lepiej. Współczuję takim osobom, ale cóż moje życie muszę przeżyc tak żeby nie żałowac. To że teraz jestem w tym a nie w innym miejscu zawdzięczam po częsci tym pragnieniom zmiany, spróbowania czegoś innego. Może podam przykład. Moja cesarka. Nie chciałam jej, zapewne nie była konieczna, zapewne mogłam zrobic więcej by mój poród przebiegł lepiej ale stało się jak się stało. Wierzę że tak musiało byc. I nie zamierzam atakowac wszystkich tych którzy mówią że cesarka jest gorsza dla dziecka tylko dlatego że ja miałam cesarkę. Mają rację. Fakty są faktami. Kolejny przykład. Szczepienia. Nie szczepię, pewnie wiecie, ale to moja decyzja i jest mi z nią dobrze. Nie wchodzę więc na strony, w artykuły, na fora promujące szczepienia a jeśli gdzieś przeczytam zdanie że rodzice nieszczepiący są zacofanymi głupkami to też mnie to nie obejdzie. Bo nikt mnie nie obraża tylko wypowiada swoje zdanie na temat nieszczepienia. Fajnie by było gdyby ludzie dostrzegali tę różnicę a nie we wszystkim widzieli atak na siebie. Czasem lepiej po prostu odpuścic jakąś znajomośc gdy widac że cały czas nadaje się na innych falach. Po co się męczyc? Chciec to móc, więc przede wszystkim trzeba chciec życ lepiej, to już połowa sukcesu!!

czwartek, 16 czerwca 2016

Ochy i achy

Każdego dnia gdy budzę się w nowym domu pytam siebie jak to możliwe że jest tak idealnie? Dawno chciałam napisac tą notkę, jeszcze jak w pierwszym tygodniu wychodziłam rano na taras na poranną kawę, wtedy jeszcze nie wciągnęłam się w codzienną rutynę i delektowałam się po prostu tym że jest cudownie. Wszystko tutaj jest idealne, wszystkie nasze potrzeby zaspokojone. Aż trudno w to uwierzyc. W Porównaniu do tego dwupokojowego mieszkanka na drugim piętrze tutaj mam istne królestwo. Duży salon, duży hol, kuchnia przedzielona z jadalnią, krzyśkowy gabinek( czyt. graciarnia) sypialnia, pokój Kuby (czyt. zabawkowa graciarnia) WC, pralnia, łazienka, z kuchni i z pralni wyjście na taras, z tarasu wejście do spiżarni, pomieszczenia przy garażu i do garażu. Poza tym zadbany duży ogródek z mnóstwem kwiatów i krzewów. Poprzednia właścicielka chyba kochała rośliny i ogródkowe prace. Mamy miejsce na grządki (Krzysiek już posiał szpinak, rzodkiewkę, marchewkę, koperek, pietruszkę, sałatę, mieliśmy też pomidory i ogórki ale niestety kilka dni z rzędu był ostatnio przymrozek więc nic z nich nie zostało) mamy też krzewy porzeczek, poziomki, czosnek, szczypiorek, rabarbar, śliwkę i jabłonkę, krzak pigwowca, jaśmin a za naszym ogodzeniem jest kawałek trawy a potem leśna gęstwina z dzikimi malinami i jagodami. Poza tym nie muszę się martwic paleniem w piecu (sen z powiek mi to spędzało, bo jak to jak pojedziemy w zimie do Polski?) ogrzewanie jest bowiem z miasta. Łazienka, kolejny bonus dla nas, wanny może i nie ma ale jest ogrodzony podwójny prysznic tak że stawiam wanienkę i Kuba może sobie wylewac wodę do wody, nie to co w tamtym mieszkaniu gdzie do kąpieli musieliśmy się wszyscy rozebrac bo łazienka cała pływała. No i plac zabaw jest bliziutko a w centrum pizzeria z przepyszną pizzą i wszędzie płasko tak że wychodząc z domu wracam w takim samym stanie jak wyszłam a nie utyrana i zziajana myśląca tylko o tym czy już umarłam czy jeszcze nie (poprzednia miejscowośc to tylko góry i doliny nie do pokonania z wózkiem) no a najlepsze jest to że i po jednej stronie i po drugiej są sąsiedzi z dziecmi. Narazie znamy się tylko z jednymi. Bardzo spoko, pomagają nam, rozmawiają a ich dzieci są u nas czestymi goścmi. Jest Maia (6 lat) Mio (2,5) i Max (8) Kuba uwielbia Maię, zapatrzony w nią jak w tęcze. No i języka się uczy i w końcu ma kontakt z innymi dziecmi. Tam gdzie mieszkaliśmy ani jednego dziecka do zabawy. No i ja się uczę bo ta mała to nawija do mnie jak najęta :D I do przedszkola nie muszę Kuby wysyłac bo kontakt z dziecmi już ma. A wisienką na tocie jest biały kot. Zawsze marzyłam żeby go miec ale Krzysiek absolutnie się na kota nie godzi. Więc kot je i śpi u sąsiada a przychodzi do nas. Mega przyjazny, taka przylepa, długowłosy, biały, z niebieskimi oczami. Tylko kleszcze po nim biegają jak po autostradzie. Pozytywy mogłabym wymieniac w nieskończonośc ale muszę kończyc bo Krzysiek jedzie do pracy. A i praca o niebo lepsza bo od poniedziałku do piątku i nikt Krzyśkowi z batem nad głową nie wisi bo on sam sobie robotę organizuje. Jest cudownie!!

czwartek, 2 czerwca 2016

Dobre wieści:)

Było mocno pod górę to teraz jestem na szczycie :D równo i stabilnie, tak jak chciałam:) Byłam na drugim usg. Lekarz powiedział że on nie widzi żeby coś z łożyskiem było nie tak, nawet trochę się odsunęło, powiedział że jest dobrej myśli i że zapewne odsunie się jeszcze bardziej. Nie był optymistycznie nastawiony do porodu siłami natury ale to mnie akurat nie zdziwiło. Ja tam odetchnęłam głęboko i zabrałam się za czytanie książki "Poród Naturalny" Iny May Gaskin. Nastawiam się że tym razem się uda. Grunt że wszystko jest w porządku i nie muszę się głowic jak tu nie dźwigac dźwigając. Wróciłam do Szwecji, razem z mężem i jest cudownie. Jakie to dziwne że przez dwa tygodnie nie musiałam gotowac, sprzątac, w sumie to nic nie musiałam robic, Kuba miał dziadków i praprababcię, kupę atrakcji a jakoś było mi tak okropnie ciężko że nawet nie chcę wspominac. A tutaj? W końcu mogę się namieszkac w nowym domu, nacieszyc się nim. Jest jak w bajce i jakoś daję radę ogarnąc i Kubę i obiad i nawet sprzątanie. To ostatnie to akurat syzyfowa praca. W porównaniu do dwupokojowego mieszkania ten dom jest ogromny, męczę się samym chodzeniem z jednego końca na drugi i tak odkładam te rzeczy i odkładam a i tak nie widac mojej pracy a lista rzeczy do zrobienia zamiast stawac się coraz krótsza z każdym dniem wydłuża się jeszcze bardziej ale mimo to jestem szczęśliwa. Bo u siebie, bo każdego dnia wiem że Krzysiek wróci, że nie jestem zostawiona z tym wszystkim sama. Nikt mi tutaj niczego nie wypomina, nie wymaga ode mnie żebym była taka czy owaka, nie ocenia, nie udziela "złotych rad". Mam wrażenie że niektórym osobom chodzi tylko o to żeby wytknąc błąd, żeby dobic, dokopac i to wszystko oczywiście z "dobrych chęci" Dziękuję za taką pomoc. Teraz jest dobrze więc chłonę to wszystko póki trwa:)
P.S Bardzo prawdopodobne że czekamy na córeczkę :):)

niedziela, 22 maja 2016

Niedawno miałam pisac post że jest mi jak w raju. Zaraz po przeprowadzce do nowego domu. I faktycznie przez tydzień było jak w raju. W porównaniu do mieszkania w którym byłam uwięziona jak pies przy budzie przeprowadzka do domku z ogródkiem to po prostu sen na jawie. Szkoda że tak krótko trwał bo po tygodniu przyjechałam do Polski. I tuta zaczęło się dopełnianie czary goryczy która wzbierała już od dawna. Po to Pan Bóg wymyślił małżeństwo żeby dwoje ludzi było razem. Razem łatwiej. A ostatni czas mnie tego całkowicie pozbawił. Jeszcze w szwecji się zaczęło a tutaj się kończy. Ja nie wiem jak sobie radzą samotne matki. Ja sobie nie radzę. Czekam na Krzyśka jak na ostatnią deskę ratunku. I nie to, że mi jakoś tutaj strasznie źle. Po prostu czuję się z tym wszystkim straszliwie osamotniona, niezrozumiana przez nikogo. Mam wrażenie że co raz więcej nakłada się na moje barki, a ludzie wokół tylko wymagają. Wymagają tego że ze wszystkim sobie poradzę, będę szczęśliwa i uśmiechnięta i dam Kubie wszystko z siebie bo przecież od tego jestem. W sumie to już chyba przestałam być człowiekiem a zostałam "matką" pozbawioną jakichkolwiek potrzeb poza jedną jedyną jaką jest potrzeba oddania wszystkiego dziecku bez najmniejszego grymasu na twarzy. A druga ciąża? Trzeba było myśleć i nie "robić sobie dziecka" skoro sobie nie radzę. I do tego nawet w głupich banalnych sprawach mam pod górkę, jakby wszystko się sprzysięgło i chciało mnie dobić. Pojechałam do ginekologa na pierwszą wizytę. Jakiś dzień wcześniej przyszła mi książka o porodzie naturalnym. Tak bardzo chciałam żeby teraz się udało i co? Łożysko przodujące z podejrzeniem wrastania w bliznę. Już sobie porodziłam. Do lekarza mam prawie godzinę drogi. Kuba został pierwszy raz z babcią na tak długo. I co? Z powrotem samochód nie chciał zapalic i wróciliśmy dopiero na 20.00 od godziny 15.15. Babcia na szczęscie sobie poradziła. Dentystka schrzaniła mi zęba, muszę jechac jeszcze raz. Kuba też rzuca mi kłody pod nogi bo budzi się każdej nocy z milion razy i w dodatku jakiś taki niezdrowy mi się wydaje. Wszystko jest nie tak jak bym chciała. A teraz to chcę tylko jednego: schować się w ramionach męża i pokazać środkowy palec całemu złemu światu!!!

wtorek, 26 kwietnia 2016

Wesołe jest życie beduina... No... Nie całkiem

Chciałabym napisać ze wesołe jest życie beduina, ale ostatnio już trochę za dużo tych przeprowadzek, już tak bardzo chciałabym gdzieś rozlokować się na stałe, odpocząć. Tyle zmian ostatnio na nas spadło, zmiana pracy, Krzysiek ma teraz dużo na głowie, nowe obowiązki, zaczął prace na koparce a wiadomo początki są trudne, musi opanować ten cały sprzęt i do tego ogarnąć stronę papierkowa, poza tym robota jest na południu, dwie godziny jazdy, dlatego tez się przeprowadzamy, tutaj tez masa rzeczy do ogarnięcia, przez dwa tygodnie siedziałam z nim tam, na weekend wracaliśmy tutaj, wożenie tych wszystkich gratów w jedna i druga stronę, no bo wiadomo jak z dzieckiem, logistycznie trzeba było to wszystko odpowiednio rozegrać, przyjeżdżaliśmy w piątek na noc a w niedziele po południu już jechaliśmy z powrotem, gdybym pojechała i na ten tydzień to w środę znowu musielibyśmy się przeprowadzać do jeszcze innego domku bo jakieś grajki z Holandii przyjeżdzają. Już wolałam zostać tutaj z Kuba niż się tak tułać. Mieszkanie mamy do końca kwietnia, w dwa dni musimy zabrać wszystkie rzeczy i jeszcze posprzątać na błysk, może nawet wytapetować. Próbuje się trochę pakować ale z dzieckiem to taka robota, ja wkładam a Kuba wyjmuje, z reszta jak Kuba jest współpracujący to w pierwszej kolejności próbuje sklecić coś do jedzenia. No a w nowym domku pomieszkam sobie raptem tydzień bo potem jedziemy do polski, i znowu zostanę bez krzyska na trzy tygodnie ale za to do lekarza pójdę w końcu. Chociaż teraz to już chyba bym wolała do końca ciąży nie wiedzieć co tam w brzuchu słychać. Jakoś tak strasznie się boje ze coś będzie nie tak, już to widzę oczami wyobraźni i pot mnie oblewa, przecież ja bym nawet nie miała jak się do szpitala położyć bo z kim Kubę zostawię. Nie no osiwieje od tego wszystkiego. Stabilizacji potrzebuje na gwałt, i świetego spokoju przynajmniej na miesiąc.

środa, 13 kwietnia 2016

Komunikacja

Będę się chwalic, chociaż piszę tego posta też trochę po to aby za jakiś czas, gdy na świecie pojawi się Pestka zweryfikowac moje spostrzeżenia. No i przypomniec sobie niektóre sytuacje będzie fajnie. Jesteśmy teraz wszyscy w takim jakby ośrodku wypoczynkowym czy czymś w tym stylu. Krzysiek ma tutaj pracę i na ten tydzień ja i Kuba przyjechaliśmy razem z nim, na następny może też. Jest cudnie, czuję się jak na wycieczce szkolnej. Mamy pokoik na poddaszu z kuchnią i toaletą, zaraz obok jest jezioro, plaża, ścieżka, pełno pomostów, bajka. Kuba praktycznie siedzi cały czas na dworze, aby wraca i od razu prosi żeby go ululac. Właśnie o tym chciałam napisac. O komunikacji z moim dzieckiem. Kuba ma prawie 17 miesięcy. Zasób słów mocno ubogi a dogadujemy się we wszystkim. Najbardziej podoba mi się to że on chce z nami rozmawiac. Przynajmniej ja to tak odbieram i strasznie się z tego cieszę, wręcz celebruję każdy dzwięk, który Kuba wypowiada do mnie. Bo jest różnica kiedy coś tam sobie burczy pod nosem a kiedy szuka kontaktu, kiedy coś pokazuje, coś tłumaczy. Patrzymy wtedy na siebie i "rozmawiamy". To dla mnie bardzo budujące, takie niby nic a tak cieszy. Kuba bardzo lubi oglądac książki. Pokazuje wtedy różne rzeczy, ze swoim charakterystycznym "Da da" lub ostatnio "ne ne" a ja opisuję to pełnymi zdaniami, Kuba nie zadowoli się zwykłym "acha", i tak rozpoznaje już nawet dzięcioła na różnych obrazkach uderzając ręką o podłogę, pokazuje że dzięcioł robi stuku puku :D nie będę tu wymiec całego dźwiękowego słownika mojego syna, ale tak po skrócie potrafimy już rozpoznac: krowę, kota, psa, pojazd mechaniczny lub jakiś warczący sprzęt, żabę, jajko( żaba i jajko mają taki sam dźwięk: "ka ka") na jedzenie i picie Kuba mlaska, więc nie ma problemu żeby zrozumiec kiedy jest głodny. Dodam że mlaska prawie cały czas i jest gotowy zjeśc praktycznie wszystko. Ponoc dzieci nie lubią zielonych warzyw, Kuba uwielbia brokuła, szpinak, fasolkę, ponoc nie lubią kasz i roślin strączkowych, Kuba uwielbia kaszę jaglaną, kaszę gryczaną, soczewicę, ciecierzycę za to płatków jęczmiennych nie lubi. Do tego od niedawna je łyżeczką i widelcem, z widelcem muszę trochę pomóc, ale jest nieźle. No i bardzo nam się podoba Kuby zwyczaj robienia "pa pa". Gdy uważa coś za zakończone macha tak rozkosznie rączką, trochę to my go tego nauczyliśmy a trochę on sam to podłapał, i tak Kuba macha ludziom, czasem poproszony a czasem sam z siebie, gdy kończymy zabawe to też mówię mu żeby zrobił pa pa, dzięki temu wiem kiedy Kuba jest gotowy np zając się czymś innym lub wrócic do domu. Nie ma histerii, złości, jest współpraca. Najśmieszniejsze jest to że nawet jak ssie i zakończy konsumpcję to macha w stronę tej piersi z której właśnie jadł a dla mnie jest to znak że mam ją niezwłocznie schowac, Kuba będzie machał tak długo aż nie zasłonię jadłodajni. To w ogóle fajny zwyczaj, raz poprosiłam Kubę żeby nie rzucał jedzenia na podłogę jak skończy tylko oddawał mi do ręki. I teraz przynosi mi np kromkę chleba i jeszcze skubaniec pokazuje żeby schowac ją do woreczka, żeby się nie zeschła :D W ogóle pedancik z naszego dziecka. Gdy zje to albo sam odnosi do zlewu swoją miseczkę (ledwo z nią idzie, na progu to nie wie czy trzymc siebie czy miskę, ale idzie uparcie do celu) albo pokazuje że ja mam odnieśc, bepanthen musi byc zakręcony, butelka z piciem zatkana, dziubek w płynie do naczyń zatrzaśnięty. Nie wiem po kim to ma, bo na pewno nie po nas. No i najfajniesze jest to że już o wszystko się mogę Kuby zapytac, bo świetnie zna różnicę między nie a tak. Podsumowując, wydaje mi się że dzieci widzą kiedy traktujemy je na powaznie, kiedy jesteśmy szczerzy i akceptujemy ich zdanie, zarówno zgodę na coś jak i odmowę, kiedy ich opinia jest dla nas ważna. Nie ma różnicy między dzieckiem a dorosłym, gdy rozmawiamy z kimś kto słucha nas jednym uchem a tak na prawdę guzik go to interesuje to w końcu przestajemy z tym kimś rozmawiac. Bo jaki w tym sens?

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Tyle w temacie!

Nie no nie mogę, wchodzę na facebooka i wszędzie aborcja, manifestacje o wyklętych macicach i wolności wyboru. Widzę i serce mi się kraje. Widzę i łzy same się cisną. Nie rozumiem, może głupia jestem ale nie rozumiem, jak w ogóle można o tym dyskutowac?! Jak można się kłócić o to czy można zabijac dzieci czy nie?! Te wszystkie argumenty są tak oderwane od rzeczywistości, tak bezsensowne, tyle krzyku a gdzieś tam leje się krew. Czy to czyjaś wina że kobieta zachodzi w ciążę? Czy to wina tego dziecka? Tak już jest po prostu. Tak jak mamy gwiazdy i słońce na niebie tak samo kobiety zachodzą w ciążę. I może się to nie podobac ale tak samo jak gwiazdy od tego nie pospadają i słońce nie zgaśnie tak samo kobiety dalej będą zachodzic w ciąże bo mają kuźwa macicę, jajniki i wszystko inne do tego potrzebne! I to nie jest wina polityków, kościoła ani nikogo innego. TAK JUŻ JEST! I to prawda że każdy człowiek jest wolny, ale ogranicza go wolnośc drugiego człowieka a kiedy człowiek staje się człowiekiem nauka sprecyzowała już dawno. Kobieta wcale nie musi chciec byc matką, ale jeśli tego nie chce, jeśli się boi to niech się wykastruje i wtedy będzie w pełni odpowiadac za swoje ciało. TYLKO ZA SWOJE. Zabicie takiej niewinnej istoty jest jeszcze gorsze niż zabicie dorosłego. Bo dorosły może się bronic, może uciekac, może miec broń, może iśc na policję co najważniejsze ma bliskich, często ma matkę która bez wahania oddałaby życie za swoje dziecko. A to maleństwo skazane na śmierc nie ma nikogo. Gdy patrzę na Kubę jak wyciąga do mnie rączkę gdy nie może przejśc przez próg, gdy wtula się we mnie gdy się boi, gdy zasypia wtulony we mnie to płakac mi się chce nad tymi wszystkimi dziecmi które są zostawione same sobie tylko dlatego że jakaś kobieta nie potrafi wziąśc odpowiedzialności za swoje czyny. Nikt nie jest idealny, każdy ma prawo do słabości, do strachu, dlatego to właśnie państwo powinno stworzyc prawo pomagające w takich sytuacjach, zamiast isc po najmniejszej linii oporu i po prostu zabijac dzieci może warto otoczyc opieką takie matki? To jest do ogarnięcia, wystarczyłoby chciec. Ale nikt nie chce. Dużo łatwiej wyjśc na ulicę z jakimś durnym transparentem, zło dużo łatwiej rozmnarzac niż dobro a jeszcze ktoś sobie na tym ładną kaskę zarobi.  Ale już niedługo, kilka, kilkanaście lat i miarka się przebierze bo tego zła na świecie jest za dużo a ci wszyscy zwolennicy wolności obudzą się z ręką w nocniku. Teraz mogę się tylko modlic. Są ludzie którzy chcą pomóc. Jest taka fajna organizacja "Bractwo małych stópek" To jest prawdziwa pomoc, w tę stronę trzeba iśc. Oni pomagają tym kobietom które myślą o aborcji. Organizują całą wyprawkę dla dziecka, znajdują mieszkanie gdy wszyscy się odwracają, gdy ojciec dziecka chce tylko "pozbycia się problemu" otaczają opieką. Są domy samotnych matek, okna życia, są ludzie którzy nie mogę miec dzieci i otoczą miłością takie niechciane dziecko. Jest tyle opcji. Nad tym powinno się dyskutowac, jak jeszcze bardziej pomóc tym kobietom i dzieciom a nie nad tym czy można zabijac. NIE MOŻNA NIKOKO I NIGDY KONIEC KROPKA.

wtorek, 29 marca 2016

Gorsze powietrze?

Cofam wszystko złe co powiedziałam na tutejszą służbę zdrowia. Przynajmniej na razie, bo w wielu kwestiach wolę jednak Polskę ale ostatnio jestem gotowa pisac pieśni pochwalne o szwedzkim podejściu do leczenia. Zaczęło się znowu od zębów, przynajmniej tak myślałam, wysoka gorączka, potem katar i kaszel, wszystko tak samo jak ostatnio więc myślę sobie: przeczekamy. Umordowało mnie moje dziecie przy tym strasznie bo tylko ja byłam lekarstwem na całe zło tego świata no i oczywiście cyc. Krzysiek nawet jak chciał mi pomóc to nie dał rady bo tylko u mnie Kuba nie płakał. Trzy dni i po gorączce, za to pojawiła się wysypka. Znając tutejsze podejście najpierw przeszukałam internety i trochę się uspokoiłam. Traf chciał że gorączka przypadła na weekend kiedy ośrodek był nieczynny a wysypka przypadła na dzień kiedy Krzysiek musiał byc w pracy w kij daleko od domu. Jak już w końcu mogliśmy pójśc do ośrodka to już ani gorączki ani wysypki praktycznie nie było. Na szczęście było widac że coś ze skórą się działo, no i kaszel cały czas się odrywał a oderwac się nie mógł. W ogóle nie chciałam iśc do tego ośrodka nauczona poprzednim doświadczeniem. Myślałam że popatrzą, powiedzą że dziecko wygląda żwawo i żeby przyjśc jak przestanie byc żwawe. I tu przeżyłam szok. Pani pielęgniarka na moje życzenie osłuchała płuca, sprawdziła dotlenienie (chyba tak to się nazywa) i... wysłała na badanie krwi. Myślę sobie: O masakra! To już cała gmina będzie słyszec nasze dziecko a traumę to będziemy leczyc przez miesiąc. Jakże miłe było moje zaskoczenie jak pani w laboratorium ukłuła Kubę w palec i wyciskała mu po kropelce krew do takiej pipetki. Kuba zapatrzony jak w tęcze nawet nie jęknął. Wynik za dwie minuty i już wiemy czy bakteria czy wirus i czy potrzebny antybiotyk. Oczywiscie wirus więc odesłali nas do domu. Jaka różnica między tym jak leczy się dzieci w Polsce. W tym samym czasie napisała do mnie koleżanka że jej córce przepisali antybiotyk bo ma początki zapalenia gardła. Antybiotyk nie pomógł, dostała drugi. Tak się zastanawiam czy naprawde polskie dzieci są aż tak chorowite i słabsze niż szwedzkie czy to polscy lekarze im to zdrowie podkopują? Jak to możliwe że szwedzkie dzieci mogą obejśc się bez antybiotyków, syropków na kaszel, syropków na odpornośc, żelek witaminek i innych cudownych medykamentów a w polskie dzieci przy byle smarknięciu pakuje się całą apteczną chemię. Powietrze mamy gorsze czy co? Dłużej bym się nad tym pozastanawiałaale właśnie Kuba wstał.

sobota, 12 marca 2016

Druga ciąża:)

Oh jakie cudne to były czasy gdy będąc w pierwszej ciąży jedyne co musiałam robic to dbac o siebie :D I tak leżałam niczym primadonna bo mi było niedobrze, bo sił brakło, bo się nie chciało więc pierwszy trymestr ciąży praktycznie przeleżałam ze słowami piosenki na ustach "Nie mogę leżec i nie mogę wstac..."No ale kto mi zabronił? Mamusia kanapeczki rano pod nos podstawiła, obiad zrobiła. Sielanka. A ja taka nieszczęśliwa bo mnie mdli. A teraz? Nie ma że boli, nie ma że się nie chce. Starsze dziecie nie toleruje chwili zwłoki, argument że mamusi niedobrze w ogóle do niego nie trafia. Wręcz przeciwnie mam wrażenie że moje Kubusiątko chce mi dobitnie pokazac że konkurencja w brzuchu mu się nie podoba. Trochę żartuję. Ale fakt faktem że ostatni czas jest dośc masakryczny. Krzysiek przez dwa tygodnie pracował jeszcze dla starej firmy, nagle po trzech miesiącach urlopu, gdzie nad Kubą cały czas ktoś wisiał i go zabawiał zostałam tylko ja, gdzie oprócz dziecia miałam do ogarnięcia milion innych spraw (spokojnie ani jednej nie ogarnęłam) Poza tym Kubie zaczęły wychodzic zęby. Dwie dolne czwórki się wyżynają a chyba dwie lub trzy trójki są następne w kolejce więc pewnie dają już o sobie znac. Więc humory dopisują. Kolejna sprawa: Kuba dostał awersji do kuchni. W kuchni nie mogę zrobic absolutnie nic a już na pewno nie mogę zmywac. Pierwszy raz Krzysiek wraca z pracy a obiad jest nawet nie zaczęty. Dobrze że moja mama zaopatrzyła nas w pierogi i bigos. O sprzątaniu nie wspomnę. Melina. Tak od tygodnia mieszkamy w melinie. Ale sprzątac nikomu się nie chce bo liczymy na rychłą przeprowadzkę. W poniedziałek jedziemy oglądac trzy domy. Teraz będę panią na włościach. Nie mogę ogarnąc dwupokojowego mieszkania a co mówic czteropokojowy dom ale co tam, lato coraz bliżej, jak w domu nie da się już kroku zrobic to wyjdziemy na podwórek. Smiechem żartem ale potrzebny jest taki czas. Człowiekowi się wydaje że więcej nie da rady a się okazuje że jeszcze może i może. Lubię to uczucie gdy widzę że jestem silniejsza niż mi się wydawało, niż byłam wcześniej, gdy uczę się nowych rzeczy. Zobaczymy co będzie dalej:)

środa, 24 lutego 2016

Odliczanie rozpoczęte

Przedstawiam wam Pestkę. Pestka od niedawna mieszka pod moim sercem i gdzies pewnie w październiku wykluje się na drugą stronę. Na razie tyle. Kuba przy cycu, trudno coś wiecej napisać. Przepraszam ze was nie odwiedzam, brak czasu.

niedziela, 31 stycznia 2016

Stadko :)

Korzystając z urlopu męża i z większej ilości wolnego czasu, bo nagle i obiad ktoś ugotuje i zajmie się Kubą na jakiś czas zamówiłam sobie kilka książek do poczytania. Obecnie czytam dwie. "Księga rodzicielstwa bliskości" i "Politykę karmienia piersią" Pierwszą mogę polecic tym którzy dopiero szukają swojej drogi w macierzyństwie. W moim przypadku ciekawe były tylko pierwsze strony opisujące zalety RB gdy co chwila śmiałam się, cytowałam mężowi i dodawałam, "Ty patrz, Kuba właśnie taki jest"Tak po prawdzie to nie wiem czy akurat dzięki temu jak Kubę wychowujemy, czy po prostu taki ma charakter. Tą notkę dokończę więc gdy wytestuje to przy kolejnych naszych dzieciach. Ogólnie nie lubię szufladkowania w style wychowawcze, bo jak pewnie sami wiecie wokół samej nazwy często narasta cała masa pomówień, dziwnych interpretacji itd. "Filary", "narzędzia", "wychowywanie w duchu"... jakoś tak mnie to razi, chociaż Searsowie zrobili duuużo dobrego pisząc tą książkę. Może ktoś czytając ją zastanowi się głębiej. I nie chodzi jak dla mnie o stosowanie tego co tam piszą ale o jeden malutki, drobniutki szczególik: Dziecko to człowiek który ma takie same potrzeby jak i my. Dziecko nie jest do tresowania. My nie mamy go wciskac w nasze ramy ani ono nas w swoje. My jako rodzina mamy stworzyc jeden piękny obraz. Wystarczy to zrozumiec i wszystko staje się dużo prostsze. Jak to mówią: "Kochaj i rób co chcesz". Jestem zafascynowana tym jak działa takie troskliwe i pełne zrozumienia podejście do dziecka. Szczególnie że ja to trochę taki św. Paweł. Najpierw sama prześladowałam i szerzyłam herezje a potem mnie olśniło i przeżyłam głębokie nawrócenie. Ja sama doradzałam by dziecko się wypłakało. Sama mówiłam że noszenie rozpieszcza, sama siałam w sercach rodziców tego chwasta "psucia dziecka" I głęboko teraz tego żałuję. Bo dopiero teraz zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Gdy miłośc do dziecka zalała mnie niczym tsunami. I okazało się że miłością dziecka nie zepsułam, że wcale nie muszę wprowadzac żelaznej dyscypliny żeby jakoś ujarzmic tego małego potworka który, gdy mu się pozwoli to wejdzie mi na głowę i zostanie tam do osiemnastki albo i dłużej. O nie, wręcz przeciwnie. Grunt to zmienic myślenie. Bo my to stado. Lubię to określenie. Nie ma mnie, Krzyśka i "dziecka" jesteśmy stadkiem, kochającym się, wspierającym i rozumiejącym siebie nawzajem. Czy gdyby Krzysiek miał wypadek i był sparaliżowany, to czy zrobiłabym mu grafik na pory karmienia? Czy nie reagowałabym od razu na jego potrzeby? Czy może przyszłabym i powiedziała: "nie interesuje mnie że masz zły dzień, musisz sam sobie z tym poradzic bo inaczej cię przyzwyczaję i nie dam sobie potem rady" chyba nikt nie zachowywałby się tak w stosunku do osoby którą kocha. A oczekujemy tego od dziecka które dodatkowo nie rozumie co się dzieje. I to jest jedyna rzecz której nie mogę zdzierżyć. Gdy słyszę płaczące dziecko zamknięte w pokoiku i to moje ciało jest całe gotowe by skoczyc na ratunek a prawdziwa matka jest na to nieczuła. I tylko tego jednego nie jestem w stanie zaakceptowac i to już się nie zmieni. Wszystko inne to mniejsze czy większe niuanse ale nie to. Czy nie lepiej zbudowac z dzieckiem więź? Kiedyś dziecko i osoba po alkoholu była dla mnie niczym podgatunek, ktoś kto jest za głupi żeby wchodzic w nim w jakąkolwiek reakcję. Pijak bo i tak nie jest świadom tego co się do niego mówi a dziecko bo i tak jest za małe żeby zrozumiał. Mój wielki grzech.Kuba pokazał mi w jak wielkim błędzie byłam. Dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje. Tylko trzeba wejśc z nimi w relację, nawiązac kontakt, wytłumaczyc. Traktowac z jeszcze większą wrażliwością. Kiedyś myślałam że dziecku można wyrwac coś z rączki jeśli uważamy że nie powienien tego miec. Otóż eureka, wystarczy poprosic a jeśli spotkamy się z odmową, wystarczy przedstawic odpowiednie argumenty. Tak jak z dorosłym. Czy jeśli Krzysiek nie chce mi oddac telefonu to wyrywam mu go z ręki? Nie. Kuba rozumie, Kuba oddaje mi rzeczy gdy go o to poproszę, zazwyczaj robi wszystko o co się go poprosi a jeśli nie robi to ma do tego prawo jak każdy człowiek a my jako dorośli mamy całą gamę narzędzi by jednak młody osobnik sam z własnej woli zmienił zdanie. To dużo prostsze niż się wydaje i zbudowane na miłości a nie na strachu. Kocham moje stadko!!

wtorek, 12 stycznia 2016

Rodzina to siła

Miałam nie pisac, ale chyba mi przeszło:) Dużo przemyśleń zebrało mi się przez ten czas. Kupa gości, kupa odwiedzin, kupa podróży. Kuba znosi wszystko bardzo dzielnie. Tydzień mieszkamy sobie u moich rodziców a tydzień u Krzyśka i tak sobie jeździmy. Bardzo cieszę się, że Kuba ma taki dobry kontakt z dziadkami, dla mnie to bardzo ważne. W ogóle dużo myślałam o tym ostatnio, o rodzinach wielopokoleniowych, o tradycji, o zasadach, o rodzeństwie. To trochę jak w kościele. Kiedyś przeczytałam coś gdzieś kiedyś, moze w kilku miejscach, może w jednym, chyba większośc u Emilki (przepraszam jeśli coś przekręciłam) ale ogólnie chodzi o to że czasem coś nam się nie podoba, nie chcemy czegoś robic bo coś jest przestarzałe, bo tego nie rozumiemy, bo uważamy za niepotrzebne, bo wolimy po swojemu... a to wszystko ma jednak sens, ukryty ale ma. Może uczy nas pokory? Może pomaga zwalczyc pychę? To jest właśnie mój problem. Straszny ze mnie patałach, wszystko sobie odpuszczam, bo to taki szczególik, bo to nie ważne, nieistotne. Imieniny? Głupota, co niby dają jakieś tam życzenia? Przecież i tak się nie spełniają. Urodziny jeszcze jeszcze, ale i tak ciężko zapamiętac daty. Rocznice? Fajna sprawa ale albo nie ma kiedy czegoś przygotowac, albo nie ma jak, albo jakoś tak zeszło i przeszło i moje słynne "oj tam..." Części mojej rodziny w ogóle nie znam, na własnym weselu nie wiedziałam czy to moi goście czy Krzyśka. Przyszli jacyś ludzie ale kto to? Pojęcia nie miałam. Tak się właśnie kończy takie odpuszczanie sobie w małych kwestiach. Odpuszczę sobie w małym, odpuszczę i w dużym. U Krzyśka ta rodzina to jak włoska mafia. Raz dobrze, raz źle ale jak potrzeba to murem za sobą stoją. I nie ma że daleko, kontakt jest zawsze. Moja teściowa to pamięta daty urodzin, imienin, rocznic ślubu, śmierci chyba wszystkich możliwych krewnych i zawsze dzwoni z życzeniami lub chociaż wysyła smsa. Krzysiek też tak miał dopóki nie zaraziłam go moim "oj tam" Do czego zmierzam? A do tego że Kuba wchłonie to jak gąbka. A ja nie chcę żeby wyrósł z niego taki patałach. Rodzina to siła. Wielka siła. Przecież od zawsze ludzie trzymali się w kupie i było im dobrze. To uczyło dzieci szacunku, wspomnianej już pokory, dawało korzenie, poczucie bezpieczeństwa. A teraz? Już nie mówię o dalszej rodzinie ale ile jest sytuacji że dziecko nie ma kontaktu z dziadkami bo synowa obraziła się o jakąś duperelę i żeby pokazac kto rządzi i kto silniejszy to wnuka dziadkom na oczy nie pokaże. Cóż, prawdziwy to pokaz siły. Ja wiem, że to wszystko to trudne sytuacje. Sami wiecie jak często narzekam na swoją teściową. Czasem naprawdę trudno o porozumienie i łatwiej powiedziec "jak tak to ja ma to gdzieś, pojadę sobie i się nie będę odzywac, jak moje dziecko ma miec taką babcię/dziadka to lepiej żeby w ogóle nie miało" Czasem nawet ja miałam takie myśli. Ale chyba nie tędy droga. Bo jaki przekaz dajemy wtedy dziecku? Czego je uczymy? Że w taki sposób rozwiązuje się konflikty? Że tak można traktowac własną matkę/ojca lub jedną z najbliższych osób naszego małżonka? Aby patrzec jak potem nasze własne dziecko znajdzie sobie powód aby przestac się do nas odzywac. Mówię to na własnym przykładzie. Taki jaki moi rodzice mieli stosunek do kontaktów rodzinnych taki i ja mam. Chciałabym aby Kuba szanował swoich dziadków, chciałabym mu przekazac właśnie to co przekazała mama Krzyśkowi, że rodzina to rodzina, że zasady to zasady, tradycja to tradycja a nie jakieś tam "oj tam oj tam" Bo to jest ważne, to jest ubogacające i kształtuje silnego, dobrego człowieka opartego na dobrych mocnych fundamentach. Takie dziecko patrzy i obserwuje, dziecko które rozwija się w dużej rodzinie widzi jak rozwiązuje się konflikty międzypokoleniowe. Nie powie do babci "Tyś stara i o niczym nie masz pojęcia" Będzie umiało czerpac z mądrości starszych osób, będzie wiedziało że ludzie są różni, że czasem jest ciężko ale warto dążyc do porozumienia. To rodzina jest pierwszym miejscem gdzie dziecko tego się uczy. Ani szkoła, ani miasto, ani nic innego tego nie zrobi. Ja mam duże braki w tym miejscu. A za moje braki odpowie niestety Kuba. Próbuję i staram się naprawiac to co się da. Wysłałam kartki na święta:)  Staram się o dobry kontakt ze wszystkimi. Nie mogę się napatrzec jak Kuba świetnie bawi się z moimi rodzicami. Jakie to dla nich ważne, Nic tego nie zastąpi. I warto dla tego było pokonac trudy podróży i znosic tą tułaczkę z kąta w kąt. Widzę ile Kuba z tego wynosi, jak bardzo jest otwarty. Ale o tym też w innej notce.