poniedziałek, 17 grudnia 2012

Robal

Troszeczkę mnie tutaj znowu nie było, ale jakoś nie po drodze mi było do blogowego światu. Narzeczony wrócił z zagranicy a zajęcia na uczelni wcale się przez to nie skończyły co bardzo utrudniało moją egzystencję. Do tego niby święta tuż tuż a mi coś siedzi na sercu. Takie dziwne uczucie jak to, które czasem się pojawia jak mamy przed sobą coś trudnego do zrobienia i to tak ciąży strasznie. Nie wiem co się dzieje. Nachodzą mnie jakieś dziwne wątpliwości, brak nadziei, jak gdyby coś było mocno nie tak. Bardzo mi z tym  źle. Chcę się cieszyć świętami, tym że mam w końcu przy sobie drugą połówkę a "coś" cały czas mi w tym przeszkadza. Mniej więcej wiem w jakiej dziedzinie "to" siedzi i to też mnie martwi. Chciałabym się pozbyć tego robala jak najszybciej bo nie zamierzam się z nim dzielić moim dobrym humorem. Liczę na to, że spowiedź adwentowa i komunia go przepędzi. Gdybym potrafiła ocenić czy to zakusy złego czy może Pan Bóg mnie trąca bo chce mi coś pokazać. Problem w tym, że bojąc się konkretnej odpowiedzi boję się słuchać. A robal rośnie... Na szczęście przeczytałam ostatnio bardzo mądre zdanie: "Nie mów Panu Bogu że masz wielki problem, ale powiedz problemowi że masz Wielkiego Boga" No i mam nadzieje, że Pan Bóg działa tylko żeby mnie nie stresować pokaże mi dopiero rezultaty:)

czwartek, 29 listopada 2012

Co ciekawego?

Co ciekawego? Brak czasu. Nie wiem jakim cudem, czyżby zła organizacja? Nie śpię, nie uczę, nie robię nic a nie mam czasu. A tyle do zrobienia... Praca licencjacka na przykład. Mam już temat, chociaż tyle. "Obraz Boga w języku portugalskim" Czy jakoś tak. Ciekawy niby ale boję się że nie sprostam. W dodatku 30 stron w języku obcym? Przerażające. Co do prawka to nie zdałam, oblał mnie na parkowaniu, w sumie zasłużenie bo nie umiem parkować. Jednak cały egzamin pierwszy raz nie był przerażający. Do momentu tego nieszczęsnego parkowania szło mi wręcz rewelacyjnie. Nawet zostałam pochwalona że całkiem dobrze mi szło. Pierwszy raz na karcie miałam prawie wszystko zaznaczone na pozytywnie co nigdy się do tej pory nie zdarzyło bo zawsze czas mojej jazdy nie przekraczał 5 minut:D Rezultat jest taki że tym razem nie ryczałam przez dwa dni powtarzając sobie że nigdy więcej. Już jestem zapisana na egzamin teoretyczny w poniedziałek. Nie stresuje się też już tak bardzo. Dostrzegam w tym dużą interwencję Bożą:) Bo modliłam się właśnie o to, że jeśli to nie jest jeszcze ten czas na zdanie to ok, tylko żeby to nie było takie okropnie stresujące i dołujące bo właśnie tego się bałam najbardziej. I co? I pierwszy raz po egzaminie mam całkiem normalne uczucia, żadnej depresji lub czegoś w tym stylu, nawet chcę pójść na kolejny. Te uczucia są mi całkowicie obce ale przyjemne:) I super. Cały czas Pan Bóg mnie zaskakuje, pokazuje że jest przy mnie i troszczy się o każdy mój krok. I jest dobrze nawet wtedy gdy jest źle. Dużo mądrych słów usłyszałam ostatnio, ale może o tym już w następnej notce. Pozdrawiam

środa, 21 listopada 2012

Optymizm w pesymiźmie

Znowu zaczął się trudny czas, ale tym razem biorę to na moją nędzną klatę. W piątek o 7.00 rano mam egzamin na prawko, patrząc na moje wczorajsze dzisiejsze i zapewne jutrzejsze jazdy jestem święcie przekonana że tym razem też nic z tego nie będzie. Przynajmniej się tak nie boję gdy sobie powtarzam, że po 5 minutach będzie po wszystkim, a może na placu od razu obleję więc pójdzie jeszcze szybciej i będzie z głowy. Jakoś tak do tego intensywnie się w koło mnie zrobiło. Dużo zajęć, dużo stresu, mało snu (jak dla mnie, bo uwielbiam spać) trochę zmartwień, nawet wyspowiadać się nie mam kiedy, byłam przed chwilą to okazało się że msza była pół godziny wcześniej niż planowana więc załapałam się tylko na końcówkę. Ale trudny czas w życiu też jest potrzebny i teraz staram się to doceniać, wszystko ma sens i wszystko do czegoś prowadzi i chociaż tak jakoś ciężko na sercu i nie wiadomo czasem dlaczego chciałoby się rozpłakać to trzeba to jakoś przeżyć. Więc staram się wlać trochę optymizmu w ten szary pustynny obszar mojego serca i może uda mi się nim podzielić z tymi, którzy też potrzebują. Pozdrawiam:)

czwartek, 15 listopada 2012

Walka z lękiem

Wierzę, że będzie dobrze, że Pan Bóg jakoś mi poogarnia to życie, w końcu dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, nie zrobi też niczego co byłoby złe, dlaczego więc się bać? Bo jak się wczoraj dowiedziałam lęk to sprawka złego, próbuje on nam wmówić że jesteśmy do niczego, że wszystko się posypie, zastanawiać się całymi dniami jak to będzie, co tu zrobić, w międzyczasie zabiera nadzieje, radość, wszystko. Na szczęście wczoraj na mszy Pan Bóg ustawił mnie do pionu. Bo jak można się bać mając za plecami Najpotężniejszego? Trudno jest wprawdzie odegnać złe myśli, zaufać tak na 100% ale trzeba próbować. Z drugiej strony to cudowne jak Pan Bóg się cały czas o nas troszczy. Mam pytanie, dostaję odpowiedź, mam problem, zostaje on rozwiązany, nie mogę modlić się przez jakieś fizyczne niedomagania, na czas mszy zostają zabrane, aż czasem trudno mi uwierzyć aż w tak bliską i konkretną obecność Boga w moim życiu. Smutno mi jak widzę ludzi którzy nie wierzą, chciałabym wszystkim powiedzieć aby uwierzyli, żeby chociaż spróbowali, chciałabym aby poczuli to co ja, ale to tak nie działa, nie można nikogo zmusić. Każdy musi sam podjąć decyzję. Wystarczy tylko jedno zaproszenie, Pan Bóg nie przyjdzie na siłę, ale gdy Go zaprosimy to On już będzie wiedział co zrobić:)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Co z tym narzeczeństwem?

Zainspirowana notką na blogu Igły poczułam potrzebę wylania żalów na blogu, żalów, które zbierają mi się od dawna, pytania na które ni w ząb nie mogę znaleźć odpowiedzi i w ogóle. Otóż tęsknię za takim prawdziwym narzeczeństwem. Zawsze chciałam prawdziwego związku, prawdziwej miłości opartej na Bogu, wypływającej z Boga, z czystością do ślubu itd. I co? I tracę to. Jestem za słaba psychicznie żeby o to walczyć, ustępuje. Gdzieś w tym całym pośpiechu gubię swoje wartości. Już sama nie wiem co ja tutaj robię, gdzie idę, czy idę dobrą drogą. I nikt nie chce mi odpowiedzieć na te pytania, sama tym bardziej już nic nie wiem;( Trudno żyć przeciągając się na obie strony. Ja jego na moją i on mnie na swoją. A ten okres w życiu mam tylko raz, więcej nie wróci i on wcale nie jest taki jakbym chciała. To nie jest Boży czas a taki miał przecież być. Zaczyna mnie też przerażać ta decyzja na całe życie. Ale jeszcze mam nadzieje, jeszcze nie wszystko z tą czystością stracone, liczę na to że on też to zrozumie, że uwierzy bardziej i już będziemy mieć jeden cel i jedną drogę. Cały czas w to wierzę, może się oszukuję ale czekam na szczęśliwe zakończenie.

piątek, 9 listopada 2012

Streszczenie

Żyję, wróciłam i mam się dobrze. Wyjazd do Szwecji udał się idealnie. Praktycznie zero komplikacji, nie spodziewałam się, że pójdzie tak gładko:) To moja pierwsza taka podróż, nawet pierwsza do Warszawy więc jestem z siebie mega dumna. Wiem, że dla większości z was to pewnie nic wielkiego ale dla mnie to ogromny krok. Pierwszy stres dopadł mnie w nocy co sprawiło, że spałam 1,5 godziny:/ Na dworcu byłam o jakiejś 01.40 bus długo nie podjeżdżał i przestraszyłam się że czekam nie tu gdzie trzeba. O miejsce innego potencjalnego odjazdu pytałam się w jedynym otwartym barze gdzie dogorywali "panowie" wbrew pozorom "panowie" na moje pytanie ocknęli się i zachowując wszystkie normy dobrego wychowania wytłumaczyli gdzie mam pójść (Co było bardzo miłe) Na tym drugim przystanku spotkałam parę która też czekała na ten sam bus a co lepsze też lecieli do Szwecji tylko nie z Warszawy. W końcu wszyscy wróciliśmy na ten pierwszy przystanek na którym ja byłam wcześniej. Wyszło tak że przyjechał po nas ogromniasty autobus z przemiłym kierowcą który odpowiedział na wszystkie moje pytania:) W Warszawie byłam przed 6.00 a busa do Modlina miałam o 7.20 niby dużo czasu ale dobrze się złożyło bo i tam zabłądziłam. Niby miało być pod nosem no i było tylko że obrałam zły kierunek i popakowałam w drugą całkiem stronę. Znów musiałam się pytać, tym razem jakiegoś turka w budce z kebabami, jednego pana i jednej pani ale dopiero pan z jakiegoś busa wykręcił mnie w drugą stronę i już trafiłam. No i było już bez problemu dalej. Stresa miałam na tych wszystkich bramkach na lotnisku ale też poszło. No i wylecieliśmy z opóźnieniem bo jakieś dzieciaczki (czyt.gimnazjaliści) lecieli grupowo i coś sobie źle wydrukowali i czekaliśmy 40 minut na nich. Uwielbiam latać samolotem:) No a w Szwecji? Super. Kilka dni ale zawsze to coś no i całą sobotę spędziliśmy razem i było cudoooownie:) Powrót? Wylot też z opóźnieniem ale potem składało się tak że wysiadałam z jednego środka transportu i od razu wsiadałam do następnego. W ogóle to od początku długiego weekendu do teraz tyle się dzieje że sama nie wiem o czym pisać. Jak wróciłam to miałam tyle rzeczy do zrobienia że nie ogarniałam. Cała masa tłumaczeń. Nie spałam, ogień mi z klawiatury tryskał a sprawdziliśmy tylko jedno:( No i nowe przemyślenia religijne też mam, ale to już na kiedy indziej. Ogólnie jest dobrze!

niedziela, 28 października 2012

Zabawa w nianię

To były najdłuższe dwa dni w moim życiu. Brat poprosił mnie żebym została z nim i jego miesięcznym synkiem bo jego żona pojechała do szkoły. Do tej pory nigdy nie miałam kontaktu z małymi dziećmi, zazwyczaj trzymałam się od nich z daleka, nie mówiłam do nich, nie patrzyłam na nie i absolutnie nie dotykałam. Po prostu nie lubię dzieci i już. A tu nagle taki szok. No przecież nie odmówię. Myślałam że będzie tragicznie. Płacz 24 godziny na dobę itd. tak tragicznie nie było. Nie było takich momentów że mały płakał i nie dało się go uspokoić. Okazało się że płakał jak nie dojadł. Do tej pory nie wiemy z bratem czy on żarł tyle z żałości czy po prostu apetyt mu dopisywał, w każdym razie braciszek cały czas siedział i go karmił. Moja funkcja polegała na noszeniu go bez przerwy na rękach i śpiewaniu. Najbardziej lubił rosyjską Katjuszę i "Stokrotka rosła polna" Śmiało mogę iść do idola. A ręce to mnie tak bolą że kubka z herbatą nie mogę podnieść. Jakby nie było 5 kilo mieć cały czas na rękach to jakiś tam wysiłek jest. Nie było najgorzej, mały jak spał to był nawet słodki ale niestety miłością do dzieci nie zapałałam, wręcz przeciwnie mam chyba jeszcze większy wstręt. Wczoraj odliczałam minuty do mojego powrotu na milutką stancję i w końcu położeniu się ze spokojem spać, wieczorem gdy mały płakał myślałam że zacznę płakać razem z nim bo tak naprawdę miałam dość. I myślę sobie "Nigdy więcej" chociaż za miesiąc zapowiada mi się powtórka z rozrywki:/

środa, 24 października 2012

Wspólnotowe przemyślenia

Wczoraj byłam na spotkaniu mojej wspólnoty, to było bardzo wartościowe spotkanie. Dużo się nauczyłam, a najfajniesze jest to że zrozumiałam, że wiary też się trzeba uczyć. Może nie tyle wiary co swojej religijności? Nie wiem jak to nazwać. Oto moje jakże bardzo ważne przemyślenia:
 To nie prawda że będąc bliżej Boga życie staje się bardziej kolorowe, my bardziej szczęśliwszy i ogólnie jest słodko i uroczo. Wręcz przeciwnie, czym bliżej tym zło walczy bardziej by nas z powrotem przeciągnąć na swoją stronę. Gdy jesteśmy daleko od Boga zło nie walczy bo już nas "ma" wtedy właśnie nie widzimy swoich grzechów, wydaje nam się że nie potrzebujemy żadnych zmian bo przecież jest dobrze, albo nie najgorzej, inni przecież grzeszą bardziej a ja? nie zabiłam, nie ukradłam, czym się więc martwić? Czym bliżej Boga tym więcej światła które wyciąga nasze brudy na wierzch ale nie po to aby nam się nagle zaczęło gorzej żyć ale po to aby coś z tym zrobić. Żeby naprawić to co złe, żeby zacząć pracować. Bo jak można naprawiać coś czego nie widzimy?
 Zastanawiałam się też jak to się dzieje że np wracając z rekolekcji jest super i mam zapał do wszystkiego a po kilku dniach wszystko mija, codzienność przytłacza, modlić się trudniej. Na wspólnocie usłyszałam że nasze życie to ciągła sinusoida, raz jest szczyt a raz dół, wzloty i upadki. Tylko walcząc kształtujemy siebie, tylko szukając znajdujemy:)
A tak poza rozważaniami religijnymi to 31 października lecę do Szwecji. Bilet już mam kupiony (trochę przez przypadek, chciałam tylko zobaczyć jak to się robi i za dużo razy kliknęłam "Następny krok" ale to nawet lepiej bo inaczej pewnie bym stchórzyła. Wizja mnie samej w wielkiej Warszawie mnie przeraża, boję się że nawet nie dotrę na lotnisko. Trzymajcie kciuki:) A jeszcze poza tym to właśnie uczę się, szukam odpowiedzi, odchodzę i wracam mam jednak nadzieje że cały czas idę w dobrym kierunku:)

piątek, 19 października 2012

Przed i po...

Przed kursem
Byłam święcie przekonana że wszystko jest w jak najlepszym porządku, niedzielna, przestana msza, czasem udało mi się głębiej skupić, czasem nie. Rano i wieczorem paciorek. Rano na wpółprzytomna nawet nie wiedziałam co mówię wieczorem myśl "hmmm pasuje dziesiąteczek sobie strzelić" no i tak sobie klepałam myśląc o tym co będę robić dnia następnego. Nie byłam zadowolona z jakości mojej modlitwy ale cóż zrobić. Odbębnione? Odbębnione. Starałam się ale nie wychodziło. Nie czułam tego. Nadstawiałam uczynkami. Starałam się nie grzeszyć, nie łamać przykazań, układałam sobie życie po swojemu myśląc że wiodę dość religijne życie. Nie było tak że Boga wcale nie było. Mówiłam do niego, tęskniłam za czymś lepszym. Od jakiegoś czasu zdarzało mi się prosić o to abym mogła Go poznać. Ale tak w głębi serca nie wierzyłam że mogę czegoś takiego dostąpić. Może ksiądz, zakonnica, ktoś "prawie święty" tak, ale nie ja, bo ja nie umiałam się modlić. Bóg był ale wysoko, wiedziałam że czuwa, że jest, ale że jest troszkę w sensie abstrakcyjnym.
Po kursie.
Wyjeżdżałam w takim samym stanie w jakim przyjechałam. Nie czułam zupełnie nic. Wszystko się zmieniło w niedzielę w autobusie kiedy jechałam z koleżanką (która też była ze mną na kursie) coś zjeść. Zaczęło się od niepohamowanego śmiechu:D I nagle zrozumiałam że moja relacja z Panem Bogiem totalnie się zmieniła. Myśląc o Nim nie myślałam jak o abstrakcji lecz jak o kimś najprawdziwszym na świecie. I myśl, że tylko On jest najważniejszy i najdoskonalszy. Nigdy wcześniej nie czułam takiego spokoju i miłości do Boga. Stał się najdealniejszy i to było cudowne uczucie gdy nagle esencją dnia stała się modlitwa, nie mogłam się jej doczekać i nie polegała ona na klepaniu pustych słów. To pierwszy raz była rozmowa serca. Kiedy potrafiłam uwielbiać a nie tylko przedstawiać listę próśb. I wszystko inne nie było ważne. No i Eucharystia jako spotkanie z Nim. Tęskniłam za nią, chciałam być bliżej i bliżej. Mówię wam, stan nie do opisania. Nie mogę o tym nie mówić. Sama na własne oczy i przez własne serce widziałam Bożą potęgę, nie tylko czułam ale i widziałam, widziałam! Otrzymałam wszystko to o co prosiłam. Pierwsze słowa jakie do mnie dotarły na tym kursie to " Tych kocham którzy mnie kochają, znajdzie mnie ten kto mnie szuka" Wszystko się zmieniło. Ale smutne jest to, że nikt mnie nie rozumie. I smutno mi kiedy widzę że ktoś nie wierzy, bo to trochę tak jakby ktoś mi bliski szedł w stronę przepaści ja ją widzę a ten ktoś nie. I ja nic nie mogę zrobić. Mogę mówić, mogę się modlić ale jeśli ktoś sam nie zechce wpuścić Pana Boga do serca to On bez naszej woli nic nie zrobi. Mogę wam zagwarantować, że jak ktoś prosi to otrzyma:) Resztę napiszę innym razem bo w jednej notce to się nie zmieści.   

poniedziałek, 15 października 2012

Którą drogą pójść?

No i po weekendzie. Czy coś się zmieniło? Nie wiem, dziękuję tym, którzy się za mnie modlili. Nie wiem czy zrobiłam tak, jak powinnam, chyba nie, ale nie potrafiłam inaczej. Jakąś godzinę temu pożegnałam się z narzeczonym. Jutro o 2.00 w nocy wyjeżdża do Szwecji. Prom ma o godzinie 9.00. Krótko się widzieliśmy, za mało było wspólnych chwil, za mało czasu:( Wszystko w biegu, jak zawsze, kupa załatwień, każdy coś chce, trzeba być tu, tam i jeszcze gdzie indziej najlepiej w tym samym czasie. A teraz zostały mi tylko czerwone róże w pokoju:( Po kursie wróciłam z nieodpartą myślą że muszę wybierać między nim a Bogiem. Że jeśli z nim zostanę to stracę to co zyskałam na kursie. Ale ja nie potrafiłam tego zrobić i nie chcę nawet. I już sama nie wiem czy sama sobie w głowie nie namieszałam, czy to przez te ciągłe rozłąki, tak naprawdę nie wiem nic. Już nie mogę doczekać się świąt, mam nadzieję że śnieg spadnie jak najszybciej bo wraz ze śniegiem wróci narzeczony. I niech się dzieje.
Co do kursu, to chyba już pisałam że był to najbardziej niesamowity dzień w moim życiu. Otrzymałam tam wiele, Pan Bóg pokazał mi to o czym nie miałam pojęcia. Poukładał moją hierarchię  wartości, w ogóle zrobił taki fajniutki i cieplutki porządeczek w moim sercu. I to było po prostu nie do opisania. Tak jakbym wskoczyła na wyższy poziom wiary, będąc na tym szczebelku niżej nie widziałam że nade mną coś jest, byłam święcie przekonana że wszystko jest w jak najlepszym porządku, moja wiara, moje relacje z Bogiem i innymi ludźmi. Dopiero gdy dostałam awans zobaczyłam że może być lepiej, zobaczyłam wszystko co było złe wcześniej. Teraz wiem, że trzeba szukać żeby znaleść, trzeba prosić żeby otrzymać, trzeba cały czas się starać żeby coś osiągnąć, nie można być letnim. Dużo się nauczyłam, ale to prawda, że będąc z narzeczonym zapominam o tym, i tracę to co mam, chociaż tak bardzo nie chcę. Chciałabym to poukładać, tak żeby wilk był syty i owca cała, mam jeszcze trochę czasu. Zobaczymy jak to będzie:)

czwartek, 11 października 2012

Nowa Ja

"Tych kocham, którzy mnie kochają, znajdzie mnie ten, kto mnie szuka" (Prz 8, 17)
Oto najważniejsze słowa mojego Nowego Życia. Tak, mogę śmiało powiedzieć, że dostałam nowe życie. 06.10.2012 roku przeżyłam najpiękniejszy dzień w życiu i nigdy tego nie zapomnę. Mogłabym pisać o tym nieskończenie wiele ale żadne sowa nie wydają mi się odpowiednie. To chyba temat na inną notkę, bo teraz jestem za bardzo rozkojarzona. Tyle się wydarzyło, tyle się zmieniło przez trzy dni kursu a raczej przez jeden wieczór, wszystko poodwracało się do góry nogami. Jeśli powiem że przejrzałam na oczy to zabrzmi to trochę sekciarsko, ale kurcze to prawda. Dopiero teraz widzę jak żyłam wcześniej, dopiero teraz widzę, że wcześniej nie było nic. Ale tak jak napisałam to temat nie na dzisiaj. Troszkę mnie tutaj nie było. Nie miałam internetu odkąd się wprowadziłam na stancję. Z rzeczy przyziemnych mogę powiedzieć, że mam całkiem fajne mieszkanko chociaż początki były trudnawe, na uczelni kłopoty z planem, dodatkowo po kursie nie mogę wkręcić się w życie. Mam co opowiadać, naprawdę:) dzisiaj np zapomniałam że mam zajęcia i przesiedziałam sobie je w mieszkanku:D Dzisiaj w nocy przyjeżdża mój narzeczony, co wbrew pozorom nie jest już tak szczęśliwym wydarzeniem jakim bywało wcześniej, ale to też na kiedy indziej bo teraz niektóre sprawy muszą się rozwiązać. Sama nie wiem jak to się stanie, nie wiem co Pan Bóg z tym zrobi, nie wiem czy ja znowu nie namieszam. Módlcie się za mnie przez ten weekend. Bo to może być bardzo ważny czas w moim życiu. Jak się trochę pozbieram to zacznę moje nieziemskie opowieści:) Pozdrawiam

czwartek, 27 września 2012

Jestem Ciocią

Muszę się pochwalić, że jestem prawdziwą ciocią po raz pierwszy:) Mój braciszek ma syna:) Może ten fakt nie jest jakoś specjalnie przeze mnie celebrowany ze względu na niezbyt bliskie stosunki z bratową a raczej całkowity brak owych stosunków w ostatnim czasie ale jakby nie było mam tylko brata więc się cieszę:) Prawdopodobnie będzie Adam, obecnie waży 4,5 kg i ma 58 cm więc niezły chłop z niego:D Zmieniając temat na bardziej przyziemny to miałam dzisiaj megamęczący dzień. Zbierałyśmy z mamą buraki a pogoda była taka że przez wiatr który spokojnie można nazwać halnym ziemię miałam dosłownie na każdym kawałku mojego ciała. Więc jeśli ktoś z was będzie sobie słodził herbatę Polskim Cukrem niech o mnie wspomni he he:D Dowiedziałam się też że jest dla mnie szansa na posiadanie prawa jazdy! Jeśli nie zdam teraz egzaminu, będę zdawać w Szwecji. Podobno tam jest normalnie i nie oblewają tylko dlatego żeby wyssać z człowieka ostatnie pieniądze. Nie mówię że jestem mistrzem kierownicy, bo jeżdżę raczej kiepsko, ale tam mogę jeździć z Krzyśkiem, wystarczy że zrobi sobie jednodniowy kurs i po problemie a do egzaminu podejdę wtedy kiedy będę czuła się przygotowana. Super sprawa dla kogoś kto nie czuje się jak ryba w wodzie za kółkiem. Bo ja po jakichś 40 godzinach nie czuję się "nauczona" prawda jest taka że do tego potrzeba praktyki, niektórzy potrzebują jej więcej a nie ukrywajmy to raczej droga inwestycja. W Polsce chodzi o to żeby każdy nachapał się czyimś kosztem i tyle. Robienie tego głupiego prawka skróciło moje życie o co najmniej 5 lat i ja w dodatku jeszcze za to zapłaciłam. To miał być prezent dla narzeczonego, gdybym wiedziała jak to wygląda to bym mu skarpety kupiła. No ale cóż jak się powiedziało A to trzeba wydusić z siebie cały alfabet. W każdym razie jestem nastawiona bardziej optymistycznie bo mam jakąś alternatywę. Jako dumna ciocia pozdrawiam serdecznie:)  

wtorek, 25 września 2012

Megaoptymistycznie:)

Ostatni egzamin z historii języka zdany na 4!! To moja pierwsza poważna czwórka więc muszę się pochwalić:) W ogóle jakiś taki dobry czas teraz, jak wcześniej nic mi się nie udawało to teraz udaje się wszystko:) Wpisy mam wszystkie i to nawet te, które myślałam że są niemożliwe do zebrania bo pewna pani albo była stale niedostępna, albo zgubiła prace, albo jeszcze coś innego. Już byłam przygotowana na potężny bój w dziekanacie a tutaj niespodzianka, koleżanka z roku (złota, przekochana i przedobra dziewczyna) wybiega z gabinetu mówiąc że wszystko załatwione, wpis jest, ocena stoi:) A nawet się tego nie spodziewałam. Tak więc tylko mi tej ślicznej czwóreczki brak(załatwię to w piątek) i mogę spokojnie oddać indeks miłym paniom z dziekanatu:) na kurs zostałam przyjęta:) a nawet dzisiaj wpłynęło dofinansowanie od kochanego dziadka więc nie muszę prosić rodziców o dodatkowe pieniądze. No i mój narzeczony przyjedzie za jakieś dwa tygodnie:):) Jakoś to jeszcze bardzo do mnie nie dociera ale jak już zacznie to ulala będzie się działo:) Dzisiaj tak sobie zbierałam malinki i czułam się jak na jakiejś ptasiej autostradzie. Wszystko dzisiaj miało chyba dzień odlotów. Nie wiem czy to były gęsi czy żurawie, wiem że w mniej lub bardziej uporządkowanych grupkach zmierzały na południe skrzecząc dość głośno. Kurcze jak to wszystko na tym świecie poukładane, tyle kilometrów i jakoś te biedne ptaszyny zbierają się w kupę i wiedzą gdzie lecieć i kiedy i dają radę. Pasikoniki też mi umilały dzień. Do południa żaden się nie odezwał, za to po południu wszystkie jak jeden mąż, do tej pory mi w uszach brzęczy, ale przynajmniej jakaś rozrywka, słuchać i wypatrywać gdzie który siedzi:) W ogóle jest dobrze. I się cieszę. Wiadomo po chwilach dobrych, znów przyjdą złe, ale gdyby tych złych nie było to bym teraz nie wiedziała jak może być dobrze. Wszystko to idealny Boży plan. Pozdrawiam

piątek, 21 września 2012

Chcę:)

Czuję się trochę tak jak ktoś chory, który nagle zdrowieje, dostaje drugą szansę i chce ją wykorzystać do maksimum. Ten jeden rok, to coś z czego chcę wycisnąć wszystko co tylko będę mogła. Chcę się nim cieszyć, docenić to, że on jest ostatni, że więcej nie wróci. Mam tyle planów. Chciałabym zacząć uczyć się w końcu z przyjemności a nie po to aby tylko jakoś zaliczyć, wrócić do mojej pasji, którą utraciłam przez te dwa lata. Chciałabym nacieszyć się obecnością ludzi z roku, których bardzo polubiłam, chciałabym skorzystać trochę ze studenckiego życia, mieć czas żeby pójść na piwo a nie ciągle siedzieć w książkach, popracować trochę nad sobą, nad moją wiarą, życiem. Nie ma już odkładania na potem, że może kiedyś jeszcze będzie okazja, o nie. Ale wszystko oczywiście z rozwagą. Wiem jak było przed wakacjami, za dużo chciałam wcisnąć w zbyt mało czasu. Studium, prawko, studia- to było straszne. Chciałam wykorzystać czas a tak naprawdę go straciłam i pół mojego zdrowia przy okazji też. Ale to cenna nauczka. Teraz chcę żyć tak by nie żałować nawet sekundy:) Pierwszy krok: chcę zapisać się na kurs "Nowe Życie" czy coś takiego, podobno rewelacyjna sprawa aby pogłębić swoją więź z Panem Bogiem. Wydaje mi się to dobrym początkiem moich zmian. Tylko nie wiem czy się uda bo już chyba nie ma miejsc. Ale będę walczyć. Pozdrawiam

środa, 19 września 2012

Zdałam!

Zdałam! Zdałam! Zdałam!!! Ale tak długo sobie wmawiałam że przecież będzie fajnie jak nie zdam i pojadę za granicę, że teraz nie mogę uwierzyć, że przede mną jeszcze rok studenckiego życia w naszej kochanej Polsce:) Ale cieszę się. To nie jest jeszcze pora na to abym bawiła się w rodzinę, chociaż już mi trochę do tego tęskno. Myślę jednak że ten rok jest mi jeszcze potrzebny. No i jakby nie było może uda mi się jednak zdobyć ten licencjat. Praca i pieniądze rodziców nie pójdą na marne:) Mieszkanko już mam, skład mieszkaniowy bardzo mi odpowiada (koleżanka i jej dwaj bracia) czyli nie będzie czegoś takiego że będę mieszkać z kimś kogo nie znam i kto okaże się np totalnym imprezowiczem. Po prostu suuuper. Tak, na świecie musi być równowaga. A po za tym to w przykładzie moich studiów można zobaczyć jak bardzo Pan Bóg pomaga, jak bardzo pomaga modlitwa innych ludzi. Idąc na ten egzamin wiedziałam ile osób modli się o to żebym zdała. I udało się. Tak widocznie miało być. Taka jest Wola Boża a najfajniejsze jest to, że w pewnym sensie nie zasłużyłam, nie dotrzymałam słowa a jednak dostałam drugą szansę. Wróciła moja nadzieja, wiara w dobro, i w ogóle jest cudownie. Pozdrawiam

sobota, 15 września 2012

Zły czas

To był zły czas, który jeszcze całkiem się nie skończył. Zawsze jest tak, że gdy jest dobrze to potem musi być źle. Taka równowaga. I człowiek nagle uświadamia sobie jaki jest malutki, cały świat wydaje się zły, przerażająco straszny, bez miłości, dobra, bez niczego. Tylko pustka i beznadzieja. I trudno się podnieść, znaleźć coś czego można byłoby się chwycić. W poniedziałek mam egzamin, nawet jeszcze nie zajrzałam, nie miałam siły, chęci, wszystko wydaje mi się bezcelowe i tak obleję z hiszpańskiego. Dwa lata męki na marne, i decyzja którą będę musiała podjąć, czy powtarzać rok czy wyjechać za granicę do narzeczonego. Raczej to drugie. Wymyśliłam w swojej głowie ideały, marzenia, które chciałam za wszelką cenę zrealizować, wymyśliłam jak chciałabym aby wyglądało moje życie. Wszystko piękne i kolorowe a tu co? Klapa i skończy się tak jak zwykle. Tak jak wszystko się kończy i nie wierzę w to że wszystko zależy od nas, że gdy się chce to można, chociaż może nie, jednak wierze, ale nie w moim przypadku. Ja mam tylko ideały których nie potrafię obronić.

niedziela, 9 września 2012

Niespokojne serce

Są czasem takie chwile gdy czujemy się tacy mali, gdy nie wiadomo co ze sobą zrobić bo wszystko jest nie takie jak powinno być. I tylko serce boli... nawet nie wiadomo dlaczego, z tęsknoty? Bo nie ma kto się nim zaopiekować? Przytulić i powiedzieć że będzie ok, idealnie, bezpiecznie. Tylko pustka i samotność i ta jedna myśl że tak naprawdę zawsze będziemy sami, że nie ma przed tym ucieczki.

sobota, 8 września 2012

Co z tymi przygotowaniami?

Nadal do mnie nie dociera że już za niecały rok wyjdę za mąż, może dlatego że mój luby siedzi sobie w Szwedzkim lesie a ja bez niego nie mam ochoty nic załatwiać i takim to sposobem lista gości jest ciągle nie zrobiona, może dlatego że wiem że jak się za to z mamą zabiorę to pewnie się pokłócimy bo ja mówię że max. 200 osób a mama ciągle że jeszcze jedna ciocia, że sąsiad taki, sąsiad owaki, że tego trzeba i tamtego też bo nie wypada a u tego to oni byli na weselu itd itp... trzeba wybrać zaproszenia i je zamówić, ale znowu nie ma kiedy ich porozwozić bo rzeczony Luby będzie tylko przez tydzień w Polsce na święta wielkanocne, nie da więc rady obskoczyć wszystkich. Nie mam pojęcia jak załatwić nauki, w ogóle nie orientuje się jak to wygląda, wybieram się do księdza i wybieram i nie mogę się wybrać, bo już wiem że na typowych naukach nie możemy być bo przecież mogę chodzić na nie tylko ja sama a to chyba trzeba we dwoje, mam cichą nadzieję że ksiądz zechce udzielić nam nauk indywidualnie w okolicach Bożego Narodzenia, innego pomysłu nie mam. W ogóle chyba musimy się rozdwoić jak już Narzeczony będzie w Polsce na święta bo inaczej tego nie ogarniemy. Trochę nie tak sobie to wyobrażałam, cieszę się oczywiście ale fakt że ja jestem tutaj a On tam sprawia że przygotowania są takie rozmyte i nie takie pełne jak bym chciała, takie na szybko, bo załatwiamy wszystko jak On jest w Polsce, sale i zespół znaleźliśmy i zamówiliśmy w jeden dzień:/ Miałam tyle oczekiwań, chciałam być chociaż na jednych rekolekcjach, pochodzić sobie na nauki, nie dlatego że jest taki obowiązek ale dlatego że chcę, przygotować się bardziej duchowo a tutaj nic z tego, bo małżeństwo wymaga wspólnego przygotowania no a jedna strona zwyczajnie nie ma na to czasu i możliwości bo musi pracować i to też rozumiem:( Liczę na to że po ślubie, gdy będziemy już razem to trochę przystopujemy i jakoś to inaczej będzie wyglądać. 

niedziela, 2 września 2012

Dom

Podobno dom jest tam gdzie rodzina. Do tej pory był tutaj, na wsi, chyba jeszcze przez jakiś czas tak będzie, zastanawiam się czy kiedykolwiek to się zmieni, czy przyzwyczaję się do mieszkania za granicą. Chyba będzie ciężko, na początku. Szwedzkie mieszkania są takie bezpłciowe, takie nijakie, dużo w nich bieli a ja nie lubię tego koloru. Od razu człowiek dostaje depresji, jakby miał się za chwilę udusić. Są takie nie po mojemu, bez firanek w oknach, bez żywych kwiatków, wiem, że przecież w końcu można je przerobić, ale na wszystko trzeba czasu więc jakby nie było, mój początek w nowym domu będzie trudny, obcy i samotny. Teraz gdy jestem w Polsce, gdy cały dzień spędzam w polu w malinach, zrozumiałam jak bliskie jest mi to miejsce. Szczególnie teraz, gdy zbliża się jesień jest tu tak pięknie, zupełnie inny zapach, co raz więcej palących się ognisk, słońce już nie takie ale potrafi jeszcze nieźle przygrzać. Ludzie przygotowują się pomału do zimy. W ogóle życie na wsi ma w sobie dużo uroku. Gdy poszłam na studia podobało mi się w mieści, bo wszędzie blisko, wszystko pod ręką, ale teraz najchętniej bym się stąd nie ruszała, chyba nawet wolę pracę fizyczną niż umysłową. Pewnie tylko teraz bo umysłowej miałam przesyt ostatnimi czasy, ale to nie zmienia faktu że mi tu dobrze. Brak mi tylko jednej osoby do pełni szczęścia, ale teraz puki mogę chcę cieszyć się ostatnimi chwilami spędzonymi w domu jako pełnoetatowy domownik, tutaj gdzie wszystko jest mi znane, kochane i moje.

piątek, 31 sierpnia 2012

Jak to jest?

Jak to jest że tak bardzo odmienne światy łączą się w jedno, dwie sprzeczności tworzą idealną całość? Dziwne, może niedorzeczne a działa jak w szwajcarskim zegarku. Doskonały Boży plan- kobieta i mężczyzna. Różne potrzeby, różne charaktery a jednak razem tworzą idealny duet, może właśnie dlatego, że się uzupełniają? Miłość to głębia sama w sobie, im dłużej się nad nią zastanawiam tym mniej ją rozumiem, ale to w tym wszystkim jest najfajniejsze, nie trzeba się zastanawiać, kalkulować, planować, tylko poddać się jej a potem wykazać odrobinę chęci żeby jej nie zabić obojętnością. Najgorsza jest obojętność, nie przyzwyczajenie i rutyna jak to mówią, ale obojętność. Bo wtedy nie ma już nic, miłość wyszła kuchennymi drzwiami.

środa, 29 sierpnia 2012

A miała być wolność

Hmm to druga notka więc wypadałoby napisać coś mądrego, uduchowionego wręcz, ale cóż jakoś ostatnio mam przesyt myśli rozleniwionych. Cały dzień rwie błogo malinki i myślę. To o studiach, których nadal mam dość a z drugiej strony chciałabym kontynuować, o moim zaplanowanym ślubie i załatwieniach z nim związanych, lista gości coraz bardziej przewyższa moje plany, o przyszłym domu, dzieciach, które mam nadzieje będę mieć. Czuję się zirytowana tym co się dzieje w Polsce. Może gdzieś indziej na świecie też tak jest a ja myślę że to tylko u nas i narzekam, wszędzie każą przynosić stertę papierków, wszędzie trzeba coś załatwiać a tak naprawdę nikogo taki papierek nie obchodzi, ważny jest fakt żeby był. Kiedyś ludzie potrafili sobie radzić bez biegania po setki podpisów i pieczątek. Czasem chciałabym zamieszkać z moim narzeczonym na bezludnej wyspie, niby jak w więzieniu a jednak bardziej wolni niż tutaj, bo jakim prawem ktoś rozporządza się naszym życiem, mówi czego nam wolno a czego nie, o wszystko trzeba się pytać, donosić dokumenty, potwierdzenia, pieczątki, niedługo żeby pójść do kibelka trzeba będzie pisać podanie a papier toaletowy będziemy mieć wyliczony zgodnie z rozporządzeniem Unii Europejskiej. Czasem wydaje mi się że kiedyś było lepiej. Co prawda inni mają gorzej, duuuużo gorzej. A dlaczego? Bo człowiek człowiekowi wilkiem.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Witajcie:)

Nadszedł czas na zmiany, czasem trzeba zostawić za sobą wspomnienia i zacząć na nowo, dlatego też przeprowadziłam się tutaj. Trochę szkoda mi tamtego bloga ale cóż, takie życie:) W sumie to trochę tak jak bym wymazywała przeszłość, wiem że tak się nie da, ale ten nowy blog, mam nadzieję, będzie zapowiedzią zmian także we mnie. Trochę się tu jeszcze gubię ale mam nadzieję że niedługo wszystkie funkcje będę miała obeznane. Pozdrawiam