wtorek, 25 czerwca 2013

Bilans

Ostatni egzamin pisemny za mną. Jeszcze tylko ustny w czwartek, jeśli zdałam, ale nauki już na niego nie ma, najwyżej pogadać trochę do ściany po hiszpańsku. Dziwne uczucie, gdy przyszłam na stancję, do pustego mieszkania i mogłam bez wyrzutów sumienia położyć się spać, a teraz mogę sobie bez wyrzutów sumienia napisać notkę, mogę pomalować paznokcie i obejrzeć seriale na necie. Naprawdę dziwnie... Zaczęłam jednak od porządkowania moich notatek z całego roku i z jeszcze wcześniejszych. Nie powiem dużo tego, mój kierunek nie skąpi w materiały. Pokój wygląda jak pobojowisko bo dopiero posegregowałam wszystko na "kupki" i wiecie co? Okropnie smutno mi się zrobiło, że to już koniec. Wiem, że przez te trzy lata wieszałam psy na tej uczelni, płakałam po kilka razy, miałam ochotę uciekać stamtąd czym prędzej, modliłam się żeby tylko to skończyć a teraz jak przyszło co do czego to jeszcze śmiem twierdzić że to był jeden z fajniejszych etapów w moim życiu. Jak to się wszystko zmienia w życiu. To były udane 3 lata, dużo się w moim życiu zadziało, mogę powiedzieć że wszystko. Poznałam mojego przyszłego męża, umocniłam moją wiarę, poznałam wspaniałych ludzi. Moja grupa była naprawdę zgrana, dzieliliśmy się wszystkimi notatkami, nie było popularnego wyścigu szczurów, razem pisaliśmy kolokwia on-line, razem chodziliśmy na piwo. Naprawdę będę tęsknić za tymi ludźmi:( A ze spraw bieżących, ostatnie dwa tygodnie były niezmiernie intensywne, sesja plus organizacja plus pisanie pracy plus pomoc rodzicom przy truskawkach to ciut za dużo. Ale ogólnie wyszło nie najgorzej z czego nie ukrywam jestem troszeczkę dumna. Sesja jeszcze nie wiadomo jak się skończy bo na mojej kochanej uczelni nigdy niczego nie można być pewnym, ale ja sama bym ją sobie zaliczyła, praca została definitywnie ukończona, promotorka właśnie ją sprawdza, weselicho z grubsza ogarnięte, w między czasie odbierałam telefony, dzwoniłam, umawiałam się, przekładałam, załatwiałam scholę po raz trzeci (jakiegoś pecha do niej mam) zamawiałam wiązankę, jutro jadę na przymiarkę sukni, uaktualniałam i podliczałam listę gości a w sobotę zapewne kupię obrączki, o dziwo chyba też sama bo narzeczony nie zdąży zjechać. Przez dwa dni rwałam truskawki i opaliłam sobie nos i policzek :/ No i to by było na tyle z mojego podsumowania:) Ze względu na napięty grafik nie zawsze komentuję wasze notki ale czytam wszystko :D Pozdrawiam
P.S polecam jedną piosenkę która zawsze będzie dla mnie piosenką mojego kierunku, pomimo że to wersja brazylijska:)   http://www.youtube.com/watch?v=EllilNmvQZc

środa, 12 czerwca 2013

Być blisko...

Czasem nachodzą mnie takie myśli, że mam ochotę odpuścić, na chwilę jako owieczka Pana dać się zgubić, chcę sobie poczłapać gdzieś, zostawić wszystko, pożyć na odwrót. Taka jakby potrzeba podołowania się, ponarzekania, wmawiania sobie że nic nie ma sensu, że wszystkie moje wysiłki idą na marne. Dokładnie w tym momencie mam właśnie taką ochotę. Gdy nie chcę walczyć bo to i tak na marne, nie widzę żadnych efektów, a więc po co się starać? Ale wiecie co? Odkąd moje życie się zmieniło, nie potrafię odejść nawet gdy mam taką ochotę. Trzymam się kurczowo mojego Boga choćby nie wiem co się działo i wiem na pewno że nie puszczę. Bo gdy się puszczę, umrę. I to, że potrafię trwać to jedna z najwspanialszych rzeczy jaka mi się przytrafiła. A najfajniesze jest to, że to taka dziwna zmiana, taka jakby nie moja, bo nie ja to zmieniłam. Jeszcze do niedawna mając takie chwile załamałabym się duchowo, odpuściła, wróciłabym potem, ale dopiero po jakimś czasie. A od jakiegoś czasu towarzyszy mi uczucie jak gdyby Pan Bóg mnie trzymał. W sumie właśnie o to Go prosiłam, bo najbardziej bałam się sama siebie. Teraz nawet gdy upadnę, mam ochotę pozbierać się jak najszybciej i przyjść do Niego bo nie wyobrażam sobie by chociaż przez chwilę nie być z Nim. I gwarantuję wam, że to jest taki rodzaj szczęścia którego nie da się zdobyć ani poznać w jakiś inny sposób. To takie uczucie głęboko w środku, uczucie które nie jest efektem wypracowania. Ono się pojawia i się je ma ale czuje się że pochodzi z "góry". A swoją drogą do ślubu zostało 38 dni:) Powoli zaczynają się telefony z potwierdzeniami, jakieś załatwienia a ja dzisiaj miałam pierwszy egzamin. Jutro wyniki i ewentualny ustny. Szanse mam pół na pół. Jedno zadanie wydaje mi się że poszło nieźle, drugie to była strzelanka a trzecie zawierało większą połowę wyrażeń które widziałam pierwszy raz na oczy. Jak nie zdam nie będę musiała przynajmniej poprawiać pracy. Poza tym zaczął się sezon truskawkowy, moja mama dostała zapalenia stawów a ja muszę siedzieć tutaj i nie mogę pomóc. Trochę się wszystko komplikuję ale tak jak kiedyś zacytowałam "Potężnego Ojca w niebie mam" i jakoś większość spraw nie martwi mnie tak jak martwiłyby mnie kiedyś. Pozdrawiam

niedziela, 2 czerwca 2013

48 dni

Jak to strasznie szybko zleciało. Za każdym razem gdy patrzę na mój suwaczek który odlicza dni do ślubu jestem niemało zaskoczona. Zostało tylko 48 dni a zaczynałam gdzieś od 160 chyba:) I ja na prawdę nie wiem jak to się stało, że za miesiąc z hakiem będę mężatką. To do mnie nie dociera nawet w 2% Dotrze chyba dopiero jak będę miała wygłosić przysięgę. Oj wtedy to do mnie tak dotrze że zapamiętam do końca życia. Dopiero przecież pisałam maturę. Gdzie się podziały te trzy lata? Przespałam je? I wszystko to co się działo to tylko moje sny? Nie wszystkie moje plany się zrealizowały, w niektórych poległam na całej linii, z jednych upadków się podniosłam, w innych nadal leżę i jem piach. Na początku tego roku akademickiego zarzekałam się że tyle zrobię, że będę tak korzystać z życia a tu proszę, nie zrobiłam nic w tym kierunku, ani ociupinki, absolutnie zero. Ale z pozytywów mogę wymienić zdanie głupiego prawka, nawrócenie się i odnalezienie tego prawdziwego sensu, który sprawia, że te wszystkie porażki czy nieporażki nie mają większego znaczenia. Na pewno, od momentu kursu, czyli od początku roku akademickiego widzę jak Pan Bóg mnie prowadzi, jak od jednego etapu kieruje mnie do następnego, jak mądrze to wszystko układa, tak że zmienia się mój sposób postrzegania świata, że staję się bardziej świadoma mojej wiary i mojego życia, że staję się silniejsza Jego mocą. Moje życie jest tak spokojnie piękniejsze, pewne, głębsze. Nigdy nie przestanę być wdzięczna za tę łaskę. Moje wątpliwości jakoś tak ustały, już mnie nie zżerają od środka. Z każdym dniem uczę się ufać bardziej. Martwię się tylko troszkę brakiem weny do nauki, właśnie zaczyna się sesja a mi nie idzie. Ale za kolorowo by było, muszę się trochę spiąć i wziąść w garść. Poza tym schola która miała grać mi na ślubie zrezygnowała:( na razie jeszcze nie wymyśliłam co w związku z tym zrobić. I z nowości to chyba tyle. Czekam na mojego przyszłego męża, najpierw aby wrócił z dalekiej północy a potem aby prawowicie się tym mężem stał. Już tylko 48 dni:)