piątek, 22 marca 2013

Dobre wieści:)

Zdałam egzamin na prawko w końcu!! Dużo osób się za mnie modliło i na prawdę czułam to podczas jazdy, nie miałam efektu odmóżdżenia jak to mi się zdarzało. Denerwowałam się ale nie w taki bardzo destrukcyjny sposób. I cały czas miałam w głowie tekst piosenki co ją śpiewamy na wspólnocie. Pan Bóg wie co robi. Te oblane egzaminy były mi potrzebne, a teraz tak bardzo się cieszę, tak bardzo że aż nie mogę w to uwierzyć. Do tego dzisiaj wróciłam do domu i przed chwilą tata przywiózł mi z poczty nasze zaproszenia. A ja się bałam że nie dojdą przed świętami, że coś biędzie nie tak, że będą brzydkie. Są przecudne. Nie mogę się na nie napatrzeć. I poprawkę z literatury też zdałam, tylko jeszcze mam mieć "niby" ustny w poniedziałek a właśnie mnie zawiewa. Jak we wtorek nie złożę indeksu to będzie straszliwa lipa. Ale będę się tym martwić potem. W Wielki Czwartek zjeżdża mój luby, szkoda że nie będę mogła sama po niego wyjechać bo jeszcze nie dostanę do tego czasu prawka. Już chcę świąt. Notkę tymczasem zakończę słowami wspomnianej już piosenki.
1. Jestem dzieckiem Boga,
Synem, na którego czekał Bóg,
Królewskim płaszczem Pan odział mnie,
Moja nadzieja znalazła w Nim swój dom.

2. Bo jestem upragnionym dzieckiem,
Potężnego Ojca w niebie mam,

Królewskim dziedzicem Pan już nazwał mnie,
W przestronnych komnatach znalazł dla mnie dom.

A jakby ktoś chciał sobie posłuchać to tutaj znalazłam, bardzo ją lubię:) http://www.tekstowo.pl/piosenka,mocni_w_duchu,jestem_dzieckiem_boga.html

czwartek, 14 marca 2013

Przemyśleń kilka:)

Jakoś tak mi się dużo przemyśleń zebrało, trochę na temat wiary, trochę na temat tego jak bardzo spaprany jest teraz świat a trochę na temat mnie samej. Wybraliśmy zaproszenia z troszkę innym niż normalnie na zaproszeniach wierszykiem. Narzeczonemu bardzo się podoba mi z resztą też ale jak zwykle zaczęłam zastanawiać się nad tym co pomyślą sobie inni, czy też im się spodoba, czy może nas wyśmieją. Zdałam sobie sprawę jak to bardzo utrudnia mi życie. Takie ciągłe przejmowanie się tym kto co sobie o mnie pomyśli. Tak jakbym chciała spełnić wszystkie możliwe normy. Do tego doszło że przejmuję się salą weselną bo na pewno nie spodoba się gościom, jedzeniem bo na pewno nie spodoba się teściowej, zaproszeniami bo nie każdy zrozumie nasz zamysł. Chciałabym się tego oduczyć i robić to co ja uważam za słuszne a jedynym wyznacznikiem na który musiałabym patrzeć było by to czy nikogo nie krzywdzę. I tylko to a nie czyjeś widzi mi się i czyjeś gusta. Ale jak to zrobić? Zazdroszczę ludziom którzy to potrafią, są na pewno dużo bardziej szczęśliwi. Przechodząc do innego tematu który mnie poruszył to ostatnio gdy wybrałam się do supermarketu miałam przyjemność posłuchać pewnej rozmowy dwóch nastolatek. Raczej nie wyglądały na studentki, obstawiam liceum albo technikum. Trochę mi się śmiać chciało a trochę nie. Ogólnie moje oburzenie spowodowane jest tym na jakim etapie jest ta nasza młodzież ( wiem że zabrzmiało moherem:D) Ale taka prawda, jeśli już w gimnazjum dziewczyny robią z siebie supermarketowy towar do wzięcia za pół ceny albo nawet całkiem darmo to heloł coś tu jest nie tak. Ja rozumiem że świat biegnie teraz trochę szybciej no ale czy to oznacza że moja córka (jeśli będę ją kiedyś miała) straci dziewictwo w podstawówce, będzie miała dziecko w gimnazjum a wyjdzie za mąż koło trzydziestki obskakując po drodze pięciu innych facetów by po czterdziestce rozwieść się dla jakiegoś młodego "blondaska" który kopnie ją w tyłek po dwóch miesiącach. Naprawdę nie wiem jak wychowywać dzieci normalnie w dzisiejszych czasach gdy normalność już nie jest normalnością. Zaczynam siwieć gdy o tym wszystkim myślę. Co to się porobiło na tym świecie albo co gorsze co się jeszcze porobi?:( Ze wszystkich stron próbuje się tępić wiarę wmawiając że księża to samo zło, że Boga nie ma, że wiara to tylko ograniczenia. Całe szczęście że jest napisane że bramy piekielne kościoła nie przemogą w końcu Pan Bóg byle czego nie stwarza. Wystarczy pomyśleć kto tak na prawdę odrzuca wiarę w takim naszym zwyczajnym świecie. (od razu mówię żeby nie brać tego do siebie, uogólniam trochę) ludzie którzy nie mają o niej pojęcia. Z mojego prywatnego doświadczenia mogę powiedzieć że wiara to takie cudo które można poznać tylko od środka. Wystarczy zechcieć i już niczym więcej nie trzeba się martwić. Pan Bóg resztę zrobi sam, może nie w pierwszej sekundzie. Ja na zmianę czekałam jakieś 4 lata, cóż Pan Bóg nie rychliwy ale sprawiedliwy ale jak już zrobi to rzuci Cię na kolana, tak że nie będziesz mieć wątpliwości że Go spotkałeś. Wiara to nie jakieś normy, przykazania które trzeba wypełniać z lupą. To nie klepanie paciorków i same zakazy. To sama miłość i samo dobro, ład i porządek, spokój serca i nadzieja. Z mojego drugiego doświadczenia wynika to że czasem się myśli: to nie dla mnie bo ja się nie modlę, nie umiem się modlić, nie czuję niczego a na miłość Bożą trzeba sobie zasłużyć, trzeba COS zrobić. Ta myśl przez długi czas odciągała mnie od Boga, dopóki nie zrozumiałam że tak na prawdę liczy się szczere pragnienie i tyle i nagle wszystko się zminia, pojawiają się konkretni ludzie, konkretne sytuacje i widzi się całkiem inny świat:):) 

niedziela, 3 marca 2013

Misje

U mnie w parafii jest teraz czas misji. Każdy dzień jest dedykowany jednemu z sakramentów świętych. W piątek był chrzest, wczoraj bierzmowanie, dzisiaj małżeństwo. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Te misje są jak powiew świeżości. W piątek poruszająca droga krzyżowa z muzyką z Pasji, chwytała za serce i zmuszała do głębszych przemyśleń, wczoraj namaszczenie olejkiem radości i modlitwa do Ducha Świętego. Przypomniał mi się kurs i to, jak bardzo Duch Święty jest nam potrzebny, jak pomaga w modlitwie a tak mało ludzi o tym wie, albo wie i zapomina, ignoruje. No i dzisiaj. Temat- rodzina, małżeństwo. Najwspanialszy moment gdy pary odnawiały przyrzeczenia małżeńskie, jeszcze raz składały sobie przysięgę, dawali buziaka na koniec. Fajnie było patrzeć na moich rodziców. Potem błogosławieństwo całych rodzin. To bardzo ważne, by czasem ktoś stanął i uszczypnął takim przypomnieniem że miłość to ciągła walka o siebie, że ona nie kończy się rok, dwa, dziesięć lat po ślubie. W tym całym kołowrotku cały czas słyszę, że po 25 latach to już przyzwyczajenie, to już nie ten czas by o siebie zabiegać, po 25 latach to już tylko pierdzenie i to na dwóch osobnych łóżkach. I słyszę, że mnie też to czeka. Że teraz myślę inaczej ponieważ jestem młoda a potem skończę jak wszyscy, niczym Halinka w Kiepskich. No a ja mówię nie. Puki mam ideały w głowie zamierzam do nich dążyć. Szkoda że misje są tak rzadko, że o rzeczach zdawałoby się podstawowych trzeba przypominać od wielkiego święta. Szkoda, że z dniem zakończenia misji wszystko wróci do nudnej rutyny by znów za jakiś czas ksiądz z ambony gromił że trzeba przyjść bo będą misje, rekolekcje lub jeszcze coś innego. Wiem, że sama też tak mam, człowiek już taki jest że łatwo go odciągnąć od tego co dobre. Mam tylko nadzieję i będę się za to modlić aby w moim życiu było jak najwięcej powrotów.