poniedziałek, 11 listopada 2013

Od patriotyzmu, przez rodzinne imprezy po trudne decyzje...

Dzisiaj 11 listopada a ja tutaj czuję się jak jakiś przeniewierca. Krzysiek w pracy, dla mnie dzień jak każdy inny. Kiepska ze mnie patriotka. Kiedyś byłam przeciwna wyjazdom za granicę, uważałam, że miejsce Polaków jest w Polsce, wydawało mi się, że jak ktoś chce to da radę pracować w kraju. O jaki los jest przewrotny. Sama z siebie pewnie bym w życiu nie wyemigrowała, ale czego nie robi się z miłości? Połowa mojej wsi gdzieś wyjechała, ten do Niemiec, ten do Holandii inny znowu do Szwajcarii a na wsi same dziadki i babki zostały. Już nawet niedługo nie będzie komu majówek pod figurą odprawiać. Smutne to. Smutne że sama się także do tego przyczyniam. I tutaj moje życie trochę rozminęło się z ideałem. Nie jest źle, ale wiadomo, tęskni się za domem, za maminym schabowym na niedzielę, za zapachem ciepełka gdy pierwszy raz jesienią napali się w piecu. Istnieje jeszcze kwestia różnic między moją rodziną a męża. U niego jest zawsze tak rodzinnie, wszyscy ze wszystkimi się znają, odwiedzają się gromadnie, pamiętają o swoich imieninach i urodzinach, robi się wielgachne imprezki na chrzciny, rocznice, stypy... a u mnie? Bliski kontakt utrzymujemy tylko z naprawdę bliską rodziną. Niespodziewani goście w domu nie są mile widziani a świętowanie ogranicza się do wędliny i bigosu na stole. Takie trochę dwa różne światy. Jak byłam mała to zawsze sobie powtarzałam że u mnie w domu będzie inaczej, właśnie tak jak u męża. A teraz, gdy już mogę wziąśc sprawy w swoje ręce, powielam rodzinne nawyki. Próbuję to zmienic, ale to jakoś wybitnie ciężko mi wychodzi. Czuję że wyssałam to z mlekiem matki i nie da rady mojej gościnnej opieszałości wyplenic. Dobrze chociaż że dajemy radę się tutaj pouzupełniac. Krzysiek stara się okiełznac moją zdziczałośc, zawsze wie kiedy co wypada zrobic, kiedy kogo odwiedzic a ja to trochę temperuję bo inaczej przestalibyśmy miec własne życie. Może tak ma byc? Chociaż wolałabym żeby nasze dzieci nabrały nawyku rodzinnych spotkań przy stole. Ale jak mają ich nabrac jak za granicą siedzimy? W dodatku na horyzoncie pojawiła się wizja podejmowania bardzo trudnych decyzji w niedalekiej przyszłości. Krzysiek stara się przejśc na stałą umowę, co dodatkowo ukróci nasze wizyty w Polsce ale da nam większe możliwości i ułatwi planowanie rodziny. Zdecydowaliśmy się wstępnie na kupno domu. Na początku mieliśmy wynajmowac bo nie wiedzieliśmy jak długo zamierzamy zostac, ale to trochę wywalanie pieniędzy w błoto. Lepiej zacisnąc pasa i zamiast płacic wynajem, spłacac mieszkanie które będziemy mogli wynając nawet ja wrócimy do Polski. Może to będzie nasza jedyna emerytura. Kolejna sprawa- wizja przeprowadzki, którą tak się przejęłam że dwie noce płakałam do poduszki. Bo wraz ze stałą umową, pasowałoby żebyśmy mieszkali blisko pracodawcy Krzyśka. Czyli w całkiem innym mieście. A ja tutaj dopiero zaczynam się zadomawiac, codziennie na to pracuję, cieszę się z każdej nowej osoby która mi powie hej! w sklepie. To na prawdę dużo mnie kosztuje i miałabym zaczynac wszystko od nowa? Załamałabym się. W dodatku pani Maria. Jak się wyprowadzimy ona zostanie całkiem sama, nie będzie miała z kim jeździc do kościoła. Po prostu same negatywy. A nie chcę też rzucac Krzyśkowi kłód pod nogi. Na razie powiedział, żebym się nie martwiła bo się nie wyprowadzimy ale nie wiadomo jak to będzie. Jak na razie wiem jedno, dopuki jesteśmy razem to nawet armagedon nie jest straszny:) A wy co o tym wszystkim myślicie?

5 komentarzy:

  1. Doskonale Ciebie rozumiem, bo sam miałbym ogromne problemy z wrastanie całkiem nowe i obce środowisko. I gdybym nagle miałoby się okazać, że ze wszystkim miałbym zaczynać od początku, to byłoby to dla mnie zupełnie niewyobrażalne!
    Może trzeba znaleźć rozwiązanie pośrednie - może skoro kupno mieszkania powiązane jest z przeprowadzką, to jeszcze należy się z tym wstrzymać. A więc docelowo przyjąć model własnego mieszkania blisko pracy, ale póki Ty się nie zaadoptujesz do szwedzkich warunków, może wszystko powinno pozostać bez zmian?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie zostaje, przynajmniej do kwietnia bo wtedy ma się Krzyśkowi zmienic ta umowa. Krzysiek z resztą mi tłumaczy żebym nie panikowała bo na razie to jedna wielka nie wiadoma i to odległa w czasie, ale ja, jak to ja od razu w głowie układam czarne scenariusze, że po co mam się przyzwyczajac do tego miejsca jak może to wszystko na marne, tylko jeszcze bardziej przeprowadzka będzie mnie bolała. W takim wypadku lepiej zamknąc się w domu i nie wychodzic. Z czekaniem to też tak różnie bywa, jak poczekamy za długo, to za nim kupimy mieszkanie to już trzeba będzie zwijac manatki i wracac na polską ziemię. Skomplikowane to wszystko. Krzyśkowi jest łatwiej bo on nie boi się zmian tak jak ja:(

      Usuń
  2. Myślę, że na razie nie jest Ci lekko w nowym środowisku. Gdybyś miała pracę, nie miałabyś tyle czasu na myślenie. Teraz myślenie właśnie bardzo Ci przeszkadza. Daleko od rodziny, nie ma się z kim skonsultować, poradzić , tego Ci brakuje. Nie martw się, zaufaj mężowi, on już chyba tam dłużej mieszka. Będzie dobrze. Zaczniesz urządzać własny dom, zorganizujesz go jak zechcesz, a sprawy gości i obchody świat zorganizujesz również w/g własnych pomysłów. Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudne to wszystko. Myślę, że podobnie jak Ty miałabym trudności ale trzeba szukać plusów, a umowa na stałe jest na pewno czymś dobrym i może dać poczucie stabilizacji nawet jeśli będzie to nowe miejsce zamieszkania.

    OdpowiedzUsuń
  4. może uda wam sie kiedyś wrócić do kraju? a moze to będzie wasz nowy kraj? jak jestes w domu to weź się w garść, porób jakieś dekoracje ;) np.niedługo adwent to na ten czas:)

    OdpowiedzUsuń