sobota, 16 listopada 2013

Samotnie...

Był sobie bardzo dobry czas, a teraz zjeżdżam sobie z tej radosnej górki po linii pochyłej w dół. Ale tylko troszkę, tak ciut ciut. Bo jakoś mi się tęskni, bo jakoś tak smutno, bo jakoś tak wszystko denerwuje. Oczywiście teraz moje złe humory są bez porównania mnie dotkliwe niż kiedyś, bo wiem, że to nie dlatego, że dzieje się coś złego, tylko dlatego że słońca nie ma, że hormony się zmieniają, że ciśnienie nie takie. To bardzo ułatwia sprawę, bo akceptuję te gorsze chwile tak jak deszcz za oknem, może przyjemne nie jest ale jest potrzebne i tak po prostu musi byc. Ostatnio zauważyłam, że brak mi kogoś, kogokolwiek, od pewnego czasu rozmawiam tylko z mężem albo z Maryśką, z czego rozmowa z mężem wiecie na czym polega. Przytulam się i mówię że mi smutno, z nadzieją że popaplam sobie jak to baba lubi, ponarzekam, wyleję całe moje smutki i wytrę nos w jego koszulkę, ale facet jak to facet, jak kobieta przychodzi do niego z problemem to on zamiast słuchac, to będzie starał się ten problem rozwiązac. I tak usłyszę, że może wolne sobie weźmie na sobotę i pojedziemy do miasta, że może chcę przez skype z moją świadkową pogadac itd. Nie powiem, rozczulające to jest. Ale żeńskie grono czytelniczek zapewne wie o czym mówię. Do tego potrzebna przyjaciółka, ktoś z kim można całą noc przegadac, ewentualnie przy winku, na tematy o których facet nie ma pojęcia, omówic całą sferę emocjonalną, wylac z siebie wszystko co kisi się gdzieś tam w środku i to od dawna. Mam Maryśkę raz w tygodniu, to sobie gadamy o serialach, ale to też nie to, różnica wieku między nami to jakieś 40 lat i chociaż dobrze czuję się w jej towarzystwie przyjaciółki na siłę z niej nie zrobię:/ I tak z tej żałości i samotności znowu chcę zacząc uciekac w świat moich opowiadań, chociaż wiem, że to nie jest dobry pomysł, odkąd zaczęłam się nad tym zastanawiac już widzę negatywne skutki, chociaż nawet nie zaczęłam.  Jedyny pozytyw jaki wypływa z mojego siedzenia w domu to fakt, że zaczęłam porządnie brac się za języki i tak po szwedzku zaczęłam już poprawiac męża i wyszło na to, że to ja go uczę, szczególnie gramatyki, on lepiej się dogada ale bardziej niepoprawnie, a ja rozgryzłam już czasy i słownictwo z każdym dniem jest coraz bogatsze i w końcu wzięłam się też za hiszpański i uczę się w dwóch językach, słówko szwedzkie, polskie i hiszpańskie. Do tego zaczęłam czytac hiszpańskie bajki dla dzieci. Czytam wszystkie możliwe artykuły z Deonu i tak zaczęłam miec dużo do powiedzenia w sprawach religii, polityki i życia społecznego, szkoda tylko, że nie mam z kim tego podzielic:/ ale już niedługo do Polski. A i oczywiście przytyłam chyba w końcu, w sumie od siedzenia całymi dniami i jedzenia dwóch obiadów to nie ma się co dziwic że dupa rośnie, niedługo będę musiała wymienic garderobę.

7 komentarzy:

  1. Urzekło mnie to zdanie: le facet jak to facet, jak kobieta przychodzi do niego z problemem to on zamiast słuchać, to będzie starał się ten problem rozwiązać

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze Cię rozumiem, wiem co przeżywasz, sama w obcym póki co, kraju. Przyjdzie wiosna , zaświeci słonko i będzie lepiej. Musisz ten najtrudniejszy czas jakoś przeżyć. Weź się za pisanie, pamiętam że ładnie Ci to szło. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, czasami trzeba się po prostu wygadać, wywalić z siebie to wszystko... Żebym ja miała taką świadomość swoich humorów to by dobrze było..

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! nie masz pojęcia jak bardzo Cię rozumiem; mam podobny stan ducha. U mnie jest gorzej; wypłakać się w rękaw koszuli męża nie mogę, gdyż on zapracowany i przemęczony- dwa słowa i skończona rozmowa; nie mam "Maryśki". Nie mam do kogo gęby otworzyć. Przyjaciółek nie mam, a znajome mają swoje problemy życiowe i swoje towarzystwo. Jest jeszcze coś - potrafisz uczyć się języków obcych a mnie skleroza to utrudnia. Niecały rok temu zaczęłam uczyć się chorwackiego i ..klapa. Wszystko zapomniałam. Teraz mam na myśli włoski, lecz brak mi ku temu warunków, bowiem wyglądałoby to tak; stał się cud pewnego razu -baba przemówiła do obrazu [ekranu, głośnika, ściany], a obraz do niej ani słowa; taka była ich rozmowa. Jak tu żyć panie...mężu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie zniechęcaj się, to wcale nie prawda że potrafię uczyc się języków, na moich studiach byłam jedną z najgorszych studentek, zawsze miałam poprawki ze wszystkiego, pewnie ludzie myśleli "co ona tu robi jak to taki głąb" ale jakoś poszło i fakt teraz mi łatwiej bo jakąś wiedzę na temat nauki języka zdobyłam, ale początki zawsze są trudne. a języka bardzo łatwo zapomniec. Kiedyś uczyłam się rosyjskiego, maturę zdałam na poziomie rozszeżonym 87 % a teraz pamiętam tylko jak jest dzień dobry i dziękuję. Studiowałam portugalski trzy lata a jak facet do mnie w sklepie zagadał to nie potrafiłam słowa wydusic. To nic dziwnego. Trzeba cały czas coś z tym językiem robic, chociażby gadac do ścian, ja np, czasem jak robię mężowi obiad to sama ze sobą rozmawiam po hiszp. i sobie opowiadam, że robię obiad, że mąż miał byc 15 minut temu a jeszcze go nie ma. Zawsze to coś, przynajmniej dla siebie samej warto. Więc zachęcam:)

      Usuń
    2. Dziękuję za zachęcenie:) gdyby jeszcze miał mnie kto mobilizować, może coś by z tej nauki wyszło. Kiedyś rosyjski umiałam dosyć dobrze, a dziś...pożal się Boże. Na naukę j.rosyjskiego musiałabym udać się do Neli [blogowa znajoma z Mołdawi]; na prywatne kursy niemieckiego czy włoskiego mnie nie stać; zaś sama... no coś Ty - nie jestem Solejukowa [z serialu Ranczo] - ta kobieta to miała "łeb" do j. obcych, a ja - można ręce załamać. Gdybyś mieszkała bliżej to może być mnie zmobilizowała :) pozdrawiam

      Usuń
    3. zawsze istnieje coś takiego jak skype:D jak interesuje Cię hiszpański, portugalski, lub szwedzki to bardzo chętnie możemy pokonwersowac, najlepszy sposób na naukę to rozmawianie. Niestety włoski i chorwadzki nie są w moim zasięgu (jak na razie:D)

      Usuń