poniedziałek, 20 października 2014

Dwa tygodnie

Za mną prawie dwa, cudowne tygodnie z mężem u boku. Tak jak powinno być. Nawet dzieciaczek zaczął się normalnie ruszać a nie tylko przelewać i przeciągać po brzuchu. I jaka pomoc. W takich drobnych, malutkich rzeczach, gdy podał mi coś co mi upadło, gdy przyniósł wody, gdy przytulił, gdy w czymś wyręczył. Przez te dwa tygodnie było idealnie, jak w bajce. Wyprawka prawie skompletowana. Wózek najpiękniejszy na świecie, mąż sam wybrał i kupił, w ogóle prawie wszystko sam kupił, i wszystko idealne że sama lepiej bym tego nie ogarnęła, pokój w końcu wysprzątany, ubranka poprasowane. Aż dziwne że tyle udało się załatwić w tak krótkim czasie. Dzisiaj ostatnia wizyta u diabetologa. Pani ze trzy razy pytała się mnie czy na pewno się najadam. No najadam:) U ginekologa też dobrze, zostałam oficjalnie zwolniona z leżenia. Nic od ostatniej wizyty się nie pogorszyło, leków mniej, sytuacja opanowana, dotrwaliśmy do momentu kiedy możemy odetchnąć spokojnie bo nawet jak bym teraz urodziła to ryzyko już nie jest takie duże a poza tym lekarz na razie porodu mi nie wróży. Nie zamierzam jednak się forsować bo mąż musi miesiąc jeszcze przepracować bo jak nie to nic tylko z miseczką i pod kościół. I takim to sposobem od lekarza odebrał mnie tata, a mąż jutro rano już ma prom;( I tu sielanka się kończy. Zaczyna etap wegetacji. Odnalazłam jednak w sobie jakieś tajemnicze pokłady siły, spokoju i optymizmu jakby wisiała nade mną taka pewność że wszystko będzie dobrze. Że Krzysiek zdąży wrócić, że ten miesiąc zleci jak z bicza strzelił, jakby to było tylko kilka dni a potem zawiezie mnie do szpitala w którym urodzę naturalnie i bezproblemowo. Aż dziwnie się z tym czuję bo nie wiem skąd mi się to wzięło. Wierzę że Pan Bóg ma plan, że to wszystko jest już zapisane i że z Jego pomocą przejdę jakoś przez to wszystko co mnie teraz czeka i nie muszę się niczego bać bo wierzę w Jego moc, wierzę w wstawiennictwo świętej rodziny. Może będę miała cesarkę, może nie. Ja mogę zrobić tylko to co do mnie należy. Nastawić się pozytywnie na to co Bóg da, pozbyć się strachu który wszystko może zepsuć i po prostu przyjmować wszystko wierząc że to ma cel. Tylko spokój mnie teraz ratuje, tylko tą drogą mogę najwięcej osiągnąć. A jak już przejdę przez etap porodu to sobie potem dam upust emocjom, żalom i pretensjom żeby z nowym optymizmem wkroczyć w nowy rozdział życia jakim jest macierzyństwo. :) Teraz skupiam się na nie myśleniu o tym że mąż sobie pojechał, bo jednak czasem ciężko się robi na serduchu:( Ale jak pisałam wyżej nie poddaję się tak łatwo. Pozdrawiam

4 komentarze:

  1. Życzę Ci, żeby wszystkie Twoje pragnienia się spełniły. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, czyli wszystko powoli się układa i uspokaja - tak się cieszę! :)

    Nie mam za wiele czasu dlatego rzadko piszę, ale zawsze jestem i pamiętam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dasz radę, bo jak nie Ty to kto? :))

    OdpowiedzUsuń