poniedziałek, 15 grudnia 2014

O porodzie słów kilka

Migdalątko smacznie sobie śpi (ciekawe jak długo?) więc może uda mi się napisać jak to było z tym moim porodem :D Myślę że będzie to też świadectwo tego że jednak warto powierzyć wszystko Panu Bogu:) Krzysiek szczęśliwie wrócił w sobotę 22 listopada. W niedzielę pojechaliśmy na ktg do szpitala gdzie akurat przyjmował mój lekarz prowadzący. Śmiałam się do niego że urodzę we wtorek bo akurat rozpoczęły się rekolekcje u mnie w parafii i chciałabym na nich być a we wtorek odpust no i potem już mogę rodzić. W poniedziałek od rana moje skurczyki zaczęły być jakoś tak dziwnie regularne i trochę bardziej odczuwalne. Pojechaliśmy rano do kościoła, ksiądz na koniec, wychodząc zdążył mnie jeszcze pobłogosławić :) Zjadłam sobie w południe obiad i pojechaliśmy na umówioną wcześniej wizytę u lekarza. Humory od rana świetne, dojeżdżamy na miejsce a tu odeszły mi wody :D Lekarz jeszcze mnie zbadał i wysłał do szpitala. Humory dalej świetne. Na izbie przyjęć wszystko idzie topornie, nikomu się nie śpieszy, nam w sumie też bo wszystko jedno przecież gdzie będę czekać. Ubaw mamy po pachy ze wszystkiego. Denerwujące były badania. Najpierw położna po swojemu, potem lekarz po swojemu i położna na trakcie porodowym po swojemu i każdemu z nich wyszło to samo. Jaki w tym sens? Nawet się zapytałam, ale takie procedury:/ Sala porodowa całkiem fajniutka, przygaszone światła, piłeczki i inne bajery, tylko trochę ciasno. Krzysiek cały czas ze mną. W sumie to nic ciekawego się nie działo. Czekałam aż się zacznie, no ale nie zaczęło, przyszła położna, zbadała i okazało się że mały się nie ustawia i raczej nie ma szans żeby to zrobił. No i decyzja o cesarce a ja w płacz i tutaj od razu pretensje do Pana Boga- Ale jak to??!! Przecież zaufałam, miało być cudownie i naturalnie a tutaj co?! Poczułam się wystawiona i oszukana (o ja głupia:/) Tak mnie ta cesarka przeraziła że trzęsłam się jak galareta, anestezjolog nie mógł się wdziobnąć i trzy razy mnie kuł, i to wcale nie prawda że nie boli. Mnie ta cesarka bolała:/ ale do przeżycia. Wywlekli Migdalątko, pokazali przez kurtynkę, potem jeszcze mi go położyli na brzuchu ale na krótko, słabo to pamiętam. Trochę szkoda, chciałam żeby wiele rzeczy było inaczej ale nie ma co ukrywać, nie byłam w stanie kontrolować niczego. Jednak w ogólnym rozrachunku nie narzekam. Miałam pretensje do Pana Boga że nie dał mi dokładnie tego czego chciałam a On tam pewnie stukał się w czoło myśląc (czego ona głupia chce?!) Przepchnąć takiego klocuszka wcale nie byłoby łatwo a ja przecież chciałam mieć dobry, nie traumatyczny poród i taki dostałam. Bo nie mam złych wspomnień, trafiłam na fajne położne, fajnego lekarza, od samego początku Bóg czuwał i prowadził, tylko że inną drogą. To bardzo ważna lekcja dla mnie żeby nie pisać Panu Bogu scenariuszy. On wie co dać i kiedy. Dostałam wszystko: Krzysiek zdążył wrócić, Kubuś jest zdrowy, poród nie był traumą. Potem tylko trochę ciężko leżeć trzy dni w szpitalu, ale to może temat na osobną notkę. A teraz? Teraz dalej jest cudnie:)

9 komentarzy:

  1. Niech Malutka zdrowo rośnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, to prawda - Jego scenariusze zawsze są najlepsze (i lepiej Go w ich pisaniu nie wyręczać) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 3 dni tylko? Ooo, ponoć po cesarce zwykle trzymają 5 dni - no to kolejny plus :) Ja się strasznie cieszę właśnie z tego, że Krzysiek zdążył wrócić.
    Resztę wiesz <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś mi jeden dzień umknął, 4 dni leżałam nie licząc poniedziałku, bo wypis dostałam w piątek :D

      Usuń
  4. Najważniejsze, że wszystko poszło dobrze i nie cierpiałaś tak bardzo. Pamiętam, że bolało i nawet trochę popłakałam. Przy cukrzycy dzieci rodzą się większe i lekarze na to zwracają uwagę. Tak chyba było w Twoim przypadku. Pogłaskaj Maluszka.

    OdpowiedzUsuń