czwartek, 11 sierpnia 2016

O pobycie w Polsce sów kilka

Długo mnie nie było, ale urlopowałam się w Polsce. Chociaż słowo urlop to chyba zbyt wielkie wyolbrzymienie. Szczerze to ja już sobie nie wyobrażam życia tam. Wręcz czuję się mocno zmęczona. Ok, fajnie było spotkac się z rodzinką, zrobic zakupy na polskim targu gdzie dostanę wszystko za normalną cenę, no i Kuba z dziadkami się wyszalał, ale plusów tyle. Za dużo różnic jak dla mnie. Kiedyś żyłam tylko wizją powrotu do Polski, teraz dobrze mi tutaj. I dla Kuby lepiej tutaj. Szczerze? Wychowywanie dziecka w Polsce jest dla mnie przerażające. Może tylko w okolicach gdzie mieszkam, mam taką nadzieję ale jakby nie było dwa tygodnie to maksimum a i tak mam poczucie że przez ten czas robię milowe kroki w tył. Kuba nie je słodyczy Dlaczego tutaj w Szwecji nikogo to nie dziwi? Ostatnio sąsiedzi zaprosili nas na gofry, specjalnie zrobili bitą śmietanę i truskawki bez cukru dla Kuby. Kuba bawi się z dziecmi i nie muszę się bac że dzieciaki przywleką ze sobą całą masę śmieciowego żarcia i będą to mamlać na okrągło a Kuba jak to dziecko też będzie chciał próbowac. Nawet nie wiecie jaki psychiczny spokój tutaj mam. Wiem co mam w domu, wiem jak zaplanowac menu z korzyścią dla wszystkich, Jeśli mamy w domu jakieś świństewka (kto ich nie ma?) To wiem gdzie i wiem jak je zjeśc żeby Kuba nie widział. A w Polsce, jeśli chodzi o zdrowe odżywianie to istna masakra. U jednych dziadków wprawdzie akceptują i próbują sprostac naszym żywieniowym wymaganiom co niestety i tak graniczy z cudem a my jako goście nie wybrzydzamy a u drugich dziadków również się starają ale musimy wysłuchac przy tym jak my to krzywdzimy dziecko bo przecież cukier jest potrzebny do budowy kości, poza tym krzepi i daje energię, no i jak tu dziecku zabronic, Kuba to taki biedny jest bo nie pozna smaku słodkiego ( jeśli ktoś jadł banany i daktyle to wie że jednak Kuba doskonale zna słodki smak, ale że daktyle i banany to nie ciastka napakowane chemią więc się nie liczą) Wiem, że piszę chaotycznie ale na wspomnienie to mnie jeszcze krew zalewa. Bo biegają te dzieci bez przerwy z ciastkami, na śniadanie kakao (nie, nie prawdziwe...) potem paróweczka, potem kanapeczka na białej bule z pasztetem, i obiad wciśnięty na siłę, pod groźbami, prośbami, krzykami, jeszcze tylko sondy do żołądka brak. Jakieś warzywo? A gdzież, kasza? a co to takiego? Do picia soczek z kartonu i dopchac się lodami. Potem wyjście na dwór i słyszę tylko: Nie biegaj, bo się spocisz, nie dotykaj, nie ruszaj, nie wychodź bo kropi, już masz buty mokre, nie dotykaj tego psa! W sumie to usiądź na krześle i się nie ruszaj. Tak, ale to normalne a Kuba to dziwadło i tylko słyszę: "Nauczyłaś go jeśc jogurt naturalny? Nawet ja samego nie dam rady zjeśc, muszę dosłodzic" "Nie chciałabym byc na takiej diecie jak Kuba, kasza jaglana jest okropna, jogurt jeszcze gorszy, zero słodyczy..." a zaraz potem: "O jak dobrze jak dziecko chce jeśc..." Tak. Chce ale robię wszystko żeby tak było.I niezbity argument "A Ty jadłaś słodycze?" To ma wzbudzic we mnie poczucie winy czy jak? Jadłam, i co z tego wynika? A to że sama jestem uzależniona od cukru. Nie ukrywajmy, cukier uzależnia jak cholera, niezdrowe jedzenie tak samo. Czy na prawdę tak to trudno zauważyc? Specjalnie dla Kuby staram się zmienic moje nawyki żywieniowe i jest mi strasznie trudno, chcę żeby Kuba najpierw poznał normalne smaki, smaki natury a nie chemii. Czy to takie dziwne? Ja nie wiem, w Polsce to wszystko na głowie stoi. Przykłada się wagę do rzeczy tak mało istotnych jak zjedzenie 10 łyżek zamiast 5 obiadu, brak czapeczki w lekko wietrzny dzień, tudzież uniknięcie kontaktu z czymś tak straszliwym jak przyroda. Ale już truc dzieci od środka to wręcz obowiązek społeczny, wyłamujesz się to nie masz życia a każdy tylko czeka jak tu po kryjomu wcisnąc twojemu dziecku batonika. Jeśli się to już uda to dana osoba może czuc się niczym bohater ratujący biedne nieszczęśliwe dziecko z niedocukrzenia. O zgrozo! Nikomu się nie chce poświęcic chwili uwagi na przeczytanie etykiety jakiegoś produktu ale już tracic godzinę lub więcej na bieganie za dzieckiem i wciskanie mu ostatniej łyżeczki ziemniaków to już co innego. W ogóle, swoją drogą to taki terror żywieniowy jest straszny, nie mogłam na to patrzec jak dziecko już dziesiąty raz mówi że nie chce a nikogo to nie obchodzi, ma zjeśc i koniec. W Polsce, mam wrażenie, że w ogóle nie wierzy się w kompetencje dziecka, tak jakby to było "coś" co dopiero trzeba stworzyc. W Szwecji jest całkiem inaczej i to jest dla mnie wybawieniem. Po dwóch tygodniach w Polsce miałam ochotę wyprac sobie mózg. Kuba to się tylko patrzył jak na wariatów. Ale o tym może w innej notce bo i tak się rozpisałam. Dla mnie dowodem na to że mam rację jest to że Kuba potrafi w niezbyt upalny dzień chlapac się w deszczówce na golasa, biegac w mokrych butach po deszczu, taplac się w błocku pół dnia i nie będzie miał nawet kataru a "parówkowo-słodyczowe" dzieci dostają gorączki od byle wiaterku. Ale i tak to ja będę wyrodną, złą matką wydziwiającą jakieś diety z kosmosu. Temat dla mnie jest tak świeży i nie przerobiony że poruszę go pewnie jeszcze nie raz.

13 komentarzy:

  1. Pierwsze dwa lata życia nasz Kuba spędził w Polsce. Do dzisiaj nie potrafię zmienić jego zamiłowania do cukru, niestety. Sama też jestem czekoladożercą - przyznaję się bez bicia, z tym, że potrafię przeżyć na gorzkiej czekoladzie i cukrze z owoców. Jak rozszerzałam dietę Kuby zajadał się warzywami i kaszą jaglaną, kochał jabłka. Ale jak tylko zaczął zostawać z dziatkami, tak jabłko okazywało się mało słodkie, a warzywa mdłe. Pamiętam , jak kiedyś przyszłam odebrać Kubę do babci i pytam, czy coś zjadł na obiad, i słyszę: no, ze trzy łyżki ziemniaków, ale wcześniej zjadł batonika i serek więc nie jest głodny. WTF? W ten dzień moje dziecko po raz pierwszy zjadło całego batonika i wymiotowało pół nocy, a ja przeklinałam przez kolejny miesiąc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie:( Ale co zrobic, tłumaczę i tłumaczę to niby z jednej strony każdy się ze mną zgadza a zaraz potem teksty: długo go nie upilnujesz... jeszcze trochę i będziesz mu musiała zacząc dawac słodycze..." No kurcze jakby wokoło nie było takiego terroru to nic bym nie musiała. Dlaczego w Szwecji nie czuję się pod żadną presją chociaż nie siedzimy tylko w domu i normalnie spotykamy się z ludźmi. Ale starsze pokolenie wie lepiej i co poradzic. W sobotę moja koleżanka była na weselu z półtorarocznym dzieckiem, ona w ogóle nie daje cukru nawet okruszka i co? Teściowa dała mu ciastko i jeszcze się obraziła jak ta moja koleżanka zabrała jej dziecko. W Polsce jedynym wyjściem jest niespuszczanie dziecka z oka przez 24 godziny na dobę bo co z tego że matka się stara, walczy o zdrową dietę dziecka jak wszyscy wokół robią wszystko żeby jej się to nie udało:( Smutne to

      Usuń
    2. "długo go nie upilnujesz... jeszcze trochę i będziesz mu musiała zacząc dawac słodycze" - no jak mu wszyscy je będą wciskać i częstować to wiadomo, że niedługo będzie miał na nie ochotę :/

      Ale nie macie najgorzej - jesteście w Polsce na 2 tygodnie. A teraz wyobraź sobie co by to było, gdybyście tutaj mieli wychowywać dzieci i użerać się z czymś takim codziennie albo co weekend u dziadków itd.

      Usuń
    3. No właśnie na samą myśl truchleję :D Wczoraj była u nas sąsiadka, zapytała się grzecznie czy może dac Kubie loda. Wyjaśniłam że Kuba nie jada a ona wcale nie była zdziwiona:) Zero problemu, nie przyniosła ani swoim dziewczynkom które się u nas bawiły ani Kubie.

      Usuń
  2. I teraz wyobraź sobie, że tam wracasz i jak komuś o tym mówisz, słyszysz "ale super, obie babcie blisko!" :p nie wiem, co mam na to odpowiadać...;)

    Jesteś już kolejną osobą w tym tygodniu, która narzeka na terror żywieniowy. Wszystkie znajome młode matki radzą mi już teraz obmyslec strategię, bo ponoć "musisz mu dać smoka/a gdzie czapka/jak to bez poduszki/ łooo maatko przeziebi się/ zawieje sobie uszy"itp. to jest nic przy rozszerzaniu diety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha :D Wszystkie teksty słyszałam co najmniej 10 razy a przecież mało co jestem w Polsce, to wyobrażam sobie jak to jest mieszkac na stałe...Spośród tych tekstów to chyba tylko smok jest względnie niebezpieczny bo takie zdanie wypowiedziane podczas kryzysu faktycznie może poskutkowac podaniem smoka a później to już samo leci i do 3 lat dziecko radośnie sobie z nim biega a co do czapki to mogą sobie gadac ale nic to nie zmienia, ja swojej mamie nawet pozwalałam zakładac Kubie czapkę chociaż ja sama bym nie założyła ale jak ona ma się lepiej z tym czuc a dla Kuby taka jednorazowa akcja nic nie zmienia to po co się stresowac niepotrzebnie, ale terror żywieniowy to inna bajka więc dobrze znajome Ci radzą bo raz odpuścisz a konsekwencje się ciągną potem nie wiadomo jak długo i czasem trudno z nich wybrnąc a najgorsze jest to że tutaj już na samym gadaniu się nie kończy. Najgorsze są takie sytuacje gdy dziecko beztrosko się bawi a ktoś do niego z tekstem: chodź dam ciasteczko, chodź spróbuj... no i co dziecko nie pójdzie?Spróbujesz je powstrzymac to płacz i dziecko już wie że są produkty które wszyscy jedzą, są pewnie dobre a ono ich nie może i mamy wtedy problem. Nienawidzę takich sytuacji i mam ochotę klnąc jak szewc ale to jak rozmowa ze słupem i tak się usłyszy że przecież my jedliśmy i żyjemy... żaden argument nie dociera. A i jeszcze po kryjomu potrafią dziecko nakarmic ciastkami... U nas sprawdza się robienie jakiejś alternatywy, jak przychodzą goście to do tej pory robiłam normalne ciasto i na ten sam talerz kładłam jakieś owsiane dla Kuby, zawsze miałam pod ręką jego ulubione suszone owoce figi albo takie kokosowe kosteczki. Tylko podczas pobytu w Polsce niestety został uświadomiony że istnieją jeszcze inne "ciasteczka"...

      Usuń
    2. Takie suszone figi to dopiero bomba cukrowa

      Usuń
    3. Takiego cukru to ja się nie boję:) oczywiście z umiarem, ale chyba jest różnica między suszoną figą gdzie cukier jest jak najbardziej naturalny a ciasteczkiem z supermarketu gdzie poza białym rafinowanym cukrem i kupą białej mąki z modyfikowanej pszenicy nic nie ma... a o spulchniaczach, wzmacniaczach smaku, barwnikach bym zapomniała:)

      Usuń
    4. Leszku, owoce mają błonnik, który chroni nas przed tym by przyjąć "cały cukier", nie mówiąc o tym, że to jest naturalny, występujący w przyrodzie cukier, a nie biała śmierć...

      Suszone figi mają wskaźnik glikemiczny 40 (świeże 35) czyli taki sam jak np. sok marchwiowy, otręby owsiane i pszenne, fasola z puszki czy gryka.

      Dla porównania chleb to 90, ziemniaki smażone/pieczone 95, skrobia modyfikowana 100 itd.

      Usuń
  3. A niektórzy mówią, że nie ma to jak w Polsce. Mamy wspaniały rząd, wracacie. Co do żywienia, to nie wszędzie jest tak jak piszesz, u nas królują warzywa. Pozdrawiam serdecznie. 🌞 🌞 🌞

    OdpowiedzUsuń
  4. A niektórzy mówią, że nie ma to jak w Polsce. Mamy wspaniały rząd, wracacie. Co do żywienia, to nie wszędzie jest tak jak piszesz, u nas królują warzywa. Pozdrawiam serdecznie. 🌞 🌞 🌞

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod wieloma względami tak, nie ma to jak w Polsce. Mi chodzi tylko o aspekty wychowawcze bo tutaj to tragedia...

      Usuń
  5. Hehe wiem o czym piszesz, choć jesteśmy w Polsce to u nas skandynawskie metody chowania, Szymek chodzi lżej ubrany ode mnie, w domu za dużo nie grzejemy, okna pootwierane, woda z cytryną najlepsze do picia, a dzieci z katarem to w końcu nie choroba więc nie unikamy. Efekt jest taki, że gdy poszedł Szymonek do przedszkola to wszyscy mówili, że będzie dziecko chorowało a to dziecko może na cały rok kilka dni miało tylko stan podgorączkowy i bez sztucznych leków tym co naturalne samo się wybroniło. Niestety często to - my rodzice mamy negatywny wpływ na odporność dzieci - za dużo chuchania i dmuchania. A nie oszukujmy się, odwiatru nikt jeszcze nie zachorował, więc temat czapek to w ogóle temat rzeka. :P

    OdpowiedzUsuń