środa, 10 września 2014

I znowu szpital

No i wylądowałam na tydzień w szpitalu, mam dietę cukrzycową i nakaz leżenia. Jedno trochę wyklucza się z drugim niestety. Ogólnie to miałam dużo do napisania ale ten laptop jest tak nieporęczny że bardziej się namęcze pisząc niż jakbym miała zacząć sprzątać. Ogólnie moim celem życiowym stało się być dzielną i myśleć pozytywnie chociaż nie jest łatwo gdy wszystko lawinowo zaczyna być nie tak. Momentami czuję się aż tak sztucznie tą dzielnością nadęta że jakby ktoś wtedy podszedł ze szpilką to eksplodowałabym lawiną żałości niczym wulkan w Pompejach. Ale w żadnym wypadku nie mam innego wyjścia. Trzeba wziąść na klatę co Bóg daje bo nie mogę sobie wiecznie żyć jak księżniczka prawda? Oblukałam sobie też przy okazji ten szpital co to chcę w nim rodzić. Ze wszystkich możliwych ten wydaje mi się najlepszy ale i tak momentami czułam rozczarowanie i strach że tak to wygląda. Przynajmniej na patologii ciąży, bo na porodówce nie byłam. Tak zdecydowanie pierwsze było przerażenie, bo wszystko nie tak jak sobie wyobrażałam. Dziewczyna zaczyna mieć skurcze, przychodzą położne, biorą na badanie, podobno boli tak że gwiazdy widać, potem szybko każą się pakować, raz, raz bo na górze już czekają. W międzyczasie szybko na lewatywę, potem 3 sekundy zabieranie gratów i na górę na porodówkę. Była dziewczyna, nie ma dziewczyny. Ponoć na górze leci szybciutko. Dwie godziny i po sprawie. Tatusiowie ograniczeni do przynieś wynieś, a potem to tylko pod windami można się poodwiedzać. A jak nie ma miejsca to dziecko na górze a mama na dole. Do tego przyjmowała mnie lekarka która chyba ma ze sobą jakiś problem i już wiem na pewno że kobiety powinny mieć zakaz zostawania ginekologami, albo ja mam po prostu pecha że trafiam na takie zołzy. Jak jeszcze raz na nią trafię to złożę oficjalną skargę pierwszy raz w życiu aż się boję pomyśleć że to ona może mnie drugi raz przyjmować. I to mnie martwi, nie chcę żeby to tak wyglądało, nie chcę iść do szpitala z myślą że mają tam ze mnie wyciągnąć dziecko. Ja chcę je do jasnej ciasnej urodzić. To w końcu moje dziecko, moje ciało, moja macica a nie kupa organów z którymi można sobie robić co się chce i jak się uważa za słuszne. A tak się czuję w szpitalu. Jak bezwolna lalka za którą cały czas ktoś decyduje. Ja wiem, że gdy coś jest nie tak to nie ma miejsca na moje widzi mi się bo tu chodzi o życie moje i dziecka, ale dlaczego z góry zakłada się że poród należy poprowadzić za mnie? Może dlatego że spotkałam się z całkowitą niewiedzą. Kobiety faktycznie nie mają pojęcia o tym czym jest poród, już od dawna nie wierzą we własne siły. Rotacja na mojej sali była dość duża, trzy dziewczyny urodziły, jedna dzisiaj miała cesarkę. Często jest właśnie tak że przychodzą z myślą że w szpitalu wszystko im powiedzą, wszystkim pokierują. Ok. Jeśli tak wolą. Ale ja nie chcę, bo wiem jak się wtedy czuję. Nie umiem walczyć o swoje a jak nie walczę to czuję się źle, jak klocek który ktoś przekłada z miejsca na miejsce. Boję się najbardziej tego uczucia bezradności i bezwolności, tych badań których nie chcę, tych niemiłych ludzi na których mogę trafić, braku zrozumienia i empatii. Tyle niewiadomych. Nic nie mogę na to poradzić. Ale ten pobyt w szpitalu był mi potrzebny i wbrew pozorom dużo lepszy niż poprzedni. Bo personel był raczej bardzo fajny z małymi wyjątkami, w sumie to nie jest przecież ich wina że tak to wygląda. Są przepisy, normy, ustalenia. Tak jest i już.

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że kiedyś się to wszystko zmieni... Tymczasem przytulam i pomodlę się, byś w odpowiednim czasie trafiła w ludzkie, czułe ręce, a nie w trybik proceduralnej maszynerii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod słowami Lejlii, ściskam bardzo mocno i pamiętam w modlitwie. Jesteś mega dzielna! :*

      Usuń